Aneks
Kornel Morawiecki
Moim zdaniem,
przyczyną powstania SW był stan w kierownictwie „Solidarności”
podziemnej i mój konflikt z Władysławem Frasyniukiem. Chodziło głównie o sposób,
w jaki prowadził on RKS. Pierwszym, zasadniczym spięciem było to, że nie chciał
on organizować manifestacji na 1 i 3 Maja, mimo że we Wrocławiu była dobrze
zorganizowana prasa i związek podziemny, byli przedstawiciele większych
zakładów pracy, których wprowadziliśmy do RKS-u wcześniej.
Ukazał się
dokument Społecznej Rady Prymasowskiej, w którym deklarowano daleko idące
ustępstwa wobec władzy. Został on zupełnie zignorowany i wyśmiany przez
propagandę i mass media. Władza dała do zrozumienia,
że na takich warunkach żadne ustępstwa nie są możliwe. Właściwie byłem wtedy za
poparciem tych tez. Wydawało mi się, że są to graniczne warunki, na jakie można
się zgodzić. Rozumiałem to jednak jako zawieszenie broni, gdyż sądziłem, że „Solidarności”
nie da się odzyskać na zasadzie dogadania się z komunistami.
Nazwa „Solidarność
Walcząca” pojawiła się dość nieoczekiwanie. Zaproponował ją Tadeusz
Świerczewski; było to po spotkaniu RKS-u, które odbyło
się na Biskupinie 20.05. Były wtedy mocne spory personalne. Koncepcja SW nie
pojawiła się jako alternatywa dla związku. Długo się wahaliśmy, czy tworzyć coś
nowego. Najpierw powstało pismo „SW”. SW powstała w dużym stopniu z
nurtu związku związanego z podziemiem wydawniczym. Na początku grupa wydająca „ZDnD”
wydawała równocześnie „SW” i do sieci drukarń zarządzanej przeze
mnie i przez Swierczewskiego daliśmy swego rodzaju dobrowolną „ofertę”
drukowania albo „ZDnD” i „SW” albo jednego z tych dwóch
pism. Pierwsze wydanie wyszło na początku czerwca. Ukazało się w nim wezwanie
do manifestacji na 13.06., wezwaliśmy do składania
kwiatów pod tablicą „Solidarności”. W „ZDnD” nie było
podanej godziny rozpoczęcia manifestacji, w „SW” była. Była to
różnica drobna, ale znacząca.
Na początku
czerwca spotkałem się z Władysławem Frasyniukiem. Pytałem go, czy chce przejąć
wydawanie „ZDnD”. Odpowiedział twierdząco. Ustaliliśmy harmonogram
przekazywania redakcji i kolportażu w ręce nowej grupy, związanej z
Frasyniukiem.
Nie uważam,
żeby Solidarność Walcząca powstała tylko ze środowiska BD. Na pewno był jakiś
związek, ale środowisko to zostało w dużym stopniu rozproszone po stanie
wojennym. Przy powstaniu SW byli ludzie związani ze mną przyjacielsko. Chociaż
generalnie można powiedzieć, że byli to ludzie związani z BD, bo większość z
nich działała, kolportowała przed 13.12.1981 r., ale
byli też ludzie z konspiracji, którzy dołączyli do nas w pierwszych miesiącach
stanu wojennego, np. Paweł Falicki.
Po 20.05.1982 r [spotkanie RKS] odbyły się dwa
zebrania. Dyskutowaliśmy nad tym, czy ma to być organizacja zbrojna, czy nie. W
tym zebraniu uczestniczyło wielu późniejszych założycieli SW, ale też np. osoby mniej związane, jak Bogdan Giermek,
SW powstała
jako efekt przemyśleń i spostrzeżeń kilkudziesięciu ludzi na wszystko, co się
wtedy stało. SW miała w sobie taki „duch czasu”, była to swego
rodzaju potrzeba chwili. Chodziło o bardziej radykalne hasła, dążenie do
radykalnego oporu, co potem pokazały walki uliczne we Wrocławiu. Porozumienie z
komunistami to była tylko jedna z opcji. Myśleliśmy wtedy o porozumieniu między
sobą, wewnątrz społeczeństwa, a nie z komunistami. Nie było dopowiedziane, czym
właściwie jest SW, niektóre struktury związkowe chciały przyjąć nasz kierunek,
ale powstrzymywał je fakt, że nie jesteśmy związkiem zawodowym. Na początku
wydawaliśmy pismo „Porozumienia SW” potem pismo „SW”.
Zręby organizacyjne zaczęły tworzyć się od samego początku, ale organizacją
nazwaliśmy się dopiero po ustanowieniu przysięgi,, czyli 11.11.1982 r. Tekst przysięgi został zamieszczony w programie z 1987
roku i miał dwustopniową strukturę. I stopień był ogólny a II stopień był dla
żołnierza SW, było to jakby „wyższe wtajemniczenie”. Szybko
pojawiły się grupy związane z innymi miastami, np.
Katowice, Lublin. Odbywało się to przy okazji kolportażu lub poprzez znajomości,
np. Maciej Frankiewicz w
Poznaniu doszedł do nas przez sieć kolportażu. Ludzie dochodzili często przez
układy towarzysko-rodzinne, np. Alfred B. Gruba
[pseudonim działacza, który organizował katowicki oddział SW] doszedł do nas
przez Zbigniewa Oziewicza. Oprócz struktur
regionalnych były też struktury działowe (tematyczne). Tworzyły się też lokalne
komórki SW, np. Brzeg, Oleśnica, Wałbrzych, Legnica.
Dużym ciosem
była dla organizacji wpadka Klementowskiego pod koniec
1983 roku, siedział pół roku. Wpadło na skutek jego zeznań ok. 40 osób, była to
nasza największa wpadka, dlatego, że część tych osób,
które wpadły przez Klementowskiego, też zaczęła sypać i tak przez pokoje
bezpieki przewinęło się ponad 100 osób. Sam Klementowski nie mówił o wszystkim,
starał się chronić przynajmniej niektórych członków SW,
został jednak klasycznie rozpracowany i wykorzystany przez SB. W przypadku
Klementowskiego po raz pierwszy uaktywnił się Sąd SW – grupa osób
(głównie z Rady), powołana do rozpatrywania przypadków nielojalności, zdrady
itp. we własnych szeregach. Mieliśmy np. taki plan,
żeby porwać go i osadzić we wcześniej przygotowanym „więzieniu” i
kazać mu przez miesiąc drukować nasze pisma. Ostatecznie żaden pomysł kary nie
został zaakceptowany i zrealizowany.
Bardzo ważnym
działem był nasłuch radiowy. Funkcjonariusze, którzy nas śledzili, musieli
posługiwać się radiem, jeśli nie chcieli być zauważeni, i to radio było do
usłyszenia na naszym sprzęcie. Na początku nadawali na fali blisko milicyjnej,
a potem przeszli na fale Interpolu. Co 25 MHz były
nowe kanały. Pierwsze nasze urządzenia były dość
prymitywne, robiliśmy je sami. Mieliśmy też przystawki do radia. Prawie każdy
nasz punkt, który pełnił funkcję kolportażu, druku lub skrzynki kontaktowej,
miał taką przystawkę – to był pierwszy szczebel. Drugi szczebel to
nasłuch na skanerach. Każdy pracował na innym kanale. Każdy kanał miał swoją
nazwę. SB szyfrowała podawane informacje, my musieliśmy nasłuch wyłapany
tłumaczyć. Były oczywiście takie informacje, których nie rozszyfrowaliśmy do
końca. Posługiwali się różnymi szyframi, np szyfr
cyfrowy, który dzielił miasto na sektory. Co najmniej dwa razy nasłuchy
uchroniły mnie przed pewną wpadką. Przykładowo w 1983
r. przyjechał człowiek z Rzeszowa, „prowadzony” przez SB. Nie doszło do spotkania dzięki temu, że był nasłuch.
Wcześniej mieliśmy zawsze zaplanowany program marszruty człowieka, którego
mieliśmy przewieźć. Droga była tak zaplanowana, aby milicji ciężko było śledzić
człowieka bez łączności radiowej. W ten sposób sprawdzaliśmy, czy osoba jest
pewna, bo jeśli była to osoba podstawiona, to wyłapywaliśmy to na nasłuchu,
jeśli była czysta, to nasłuch był czysty. Ten [akurat] człowiek nie był z SB,
tylko był obstawiony przez SB. Nie wiem, jak to się stało, może w swoim gronie,
w Rzeszowie, mieli kogoś z SB. Były też całkiem skuteczne próby zagłuszania
łączności ubeckiej.
Na początku
mieliśmy taki odruch, żeby uciekać od śledzenia, gubić „ogon”.
Potem jednak, jeśli już wiedzieliśmy, że jesteśmy śledzeni, to chcieliśmy
zrobić z tego pożytek. Podawaliśmy kilka fałszywych informacji i udało się nam
zmylić SB. Niewielu ludzi znało tę metodę walki z ubeckią
inwigilacją.
Pierwsze radio
nadawcze zbudował „Jacek”. Na początku nadawaliśmy tak, że
instalowaliśmy anteny na dachu, mieliśmy nadajnik i nadawaliśmy z mieszkania.
Audycja wchodziła na wolną falę. Było to dość niebezpieczne. Nadawaliśmy
krótkie audycje, o których podawaliśmy m.in. informacje w ulotkach rozrzucanych
na mieście. Potem nadawaliśmy na fali państwowej, jednocześnie zagłuszając ją.
Robiliśmy to w kilku punktach Wrocławia. Nasz sprzęt pożyczaliśmy też NZS-owi i studenci nadawali swoje programy. W późniejszym
etapie nadawaniem audycji radiowych zajmował się Janusz Krusiński.
Wcześniej ekspertem w tej dziedzinie był „Gad” [Stanisław Mittek]. On też naprawiał i konserwował nasz sprzęt.
Próbowaliśmy też wprowadzać napisy na odbiornikach TV w czasie jakiegoś
programu, udawało się to jednak na wąskich obszarach, np.
w kilku wrocławskich blokach.
Na początku
naszej działalności funkcję kierowniczą pełniła Rada SW. Jej liczebność nie
była stała, ale zwykle znajdowało się w niej około 12 osób. W Radzie był pewien
podział kompetencji: Andrzej Myc był odpowiedzialny za sprawy finansowe, Jan Gajos [pseudonim] za sprawy nasłuchów i ogólnie
bezpieczeństwa. Jedynym człowiekiem w Radzie, który nie chciał złożyć przysięgi,
był Paweł Falicki, ale był on przy zakładaniu SW i był członkiem Rady do końca.
Zajmował się on Regionem, wydawaniem pism w języku czeskim, kolportażem przez
Kotlinę Kłodzką. Takich pism wydaliśmy pięć numerów. W skład Rady w różnych
okresach wchodzili: Andrzej Myc, Paweł Falicki, Zbigniew Oziewicz,
Zbigniew Bełz, Maria Koziebrodzka, Władysław Sidorowicz, Jerzy Gnieciak, Hanna
Łukowska-Karniej, Cezary Lesisz, Michał Gabryel, Jerzy Kocik, Jan Gajos, Kornel Morawiecki. Organizowaliśmy też spotkania
Rady z zaprzysiężonymi członkami SW (Zofia Maciejewska,
„Gad”), których znaczenie dla działalności organizacji było bardzo
duże i kompleksowe.
Jednym z głównych organizatorów SW był Andrzej Zarach. Miał duże talenty organizacyjne, był solidny, punktualny, pracowity i oddany. Wszedł w nasze struktury w roku 1982. Zajmował się kontaktami zewnętrznymi z innymi organizacjami, np. z KPN-em, LDP”N”-em, odpowiadał za sprawy finansowe w Komitecie Wykonawczym, strukturze powołanej z końcem 1984 r. i spełniającej funkcje wykonawstwa i nadzoru działań bezpośrednich. Z czasem rola Komitetu rosła. Wojciech Myślecki zajmował się zewnętrznymi sprawami w Regionie, kontaktem z „Solidarnością”, przerzucaniem osób doprowadzanych do mnie, kolportażem.
Filarem „czarnej
roboty”: druku, kolportażu, łączności była Zofia Maciejewska.
Sumienna i w dużej części samofinansująca się w tej
dziedzinie.
Głównym pismem naszej organizacji była „SW”. Maksymalny nakład: 30 tysięcy egzemplarzy; częściej 20-25 tys. Druk na sicie rozpoczął się w 1983 roku. „Ramka” była bardzo prosta, często prymitywna i kiepskiej jakości, ale miała tę zaletę, że dzięki dużej decentralizacji druku wpadka jednej komórki nie pociągała wpadek innych minidrukarń i nie rzutowała w znaczący sposób na całość druku. Robiliśmy też ramki składane – przenosiło się wtedy tylko sito i rozpinało na tej ramce. W tym procesie było parę etapów. Dużym postępem była składana ramka i składopis. Robiło się to bez diapozytywów i nie potrzebny był papier tylko astralon (folia), naświetlany metodą styku. Sam sporo drukowałem. Dzięki procesowi sitodruku uzyskaliśmy znaczne przyspieszenie wydawania, a co za tym idzie – uaktualnienie treści gazetek. Jednego dnia pisało się gazetkę, a drugiego już była w kolportażu. Każdy, kto chciał mógł u nas drukować, dopisując tylko, że jest to druk AISW. Nie zawsze też upieraliśmy się przy zamieszczaniu tego skrótu, np. w 1985 roku drukowaliśmy program Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej bez zamieszczania informacji, że jest to nasz druk – prosili o to przedstawiciele Kościoła. Pierwszą gazetą, która podpisała się tym skrótem były „Wiadomości Bieżące”, wychodzące głównie dzięki Barbarze Sarapuk. Podpisywali się oni naszym znakiem, chociaż sami to wydawali. Nie mieli w tym żadnego interesu, wyrażali w ten sposób swoje sympatie. Grupa ludzi skupionych wokół „WB” to środowisko afiliowane przy SW. Nakład „WB” osiągał ponad 6 tys.
Prócz gazet
wrocławskich wychodziły gazetki i czasopisma w innych ośrodkach SW: „SW”
Poznań, którą robił Maciej Frankiewicz (pseudonim „Mały”),
w Katowicach regularnie, co miesiąc wychodził „WiS”
– [„Wolni i Solidarni”], w Lublinie „Myśl”.
Czasem po kilku miesiącach dowiadywaliśmy się we Wrocławiu, że jakaś grupa,
która wcześniej informowała nas o utworzeniu Oddziału SW, zaczęła wydawać swoj „organ”. Niekiedy wydawanie takiej gazety
okazywało się zjawiskiem trwałym, niekiedy efemerycznym
– gdy doszła do nas informacja, to pisma już nie było.
W procesie
redagowania pomocna nam była nasza sieć łączników docierających do
poszczególnych zakładów. Wychodziły też gazetki zakładowe SW, np. w Hutmenie, Pafawagu Weltexie czy Fadromie. Organizowaliśmy całą sieć zbierania informacji.
Wiele, artykułów
do „SW” pisałem ja oraz Wojciech Myślecki, Andrzej Kisielewicz (pseudonim „Mak”), J. Palizer – miał cały cykl symboliczny, Andrzej Zarach, Krzysztof Gulbinowicz.
Do przełomu
lat 1983/84 SB dość mocno naciskała na nas. W tym czasie RKS był mocno
osłabiony. Pomagaliśmy Markowi Muszyńskiemu odtworzyć niezinfiltrowane
struktury RKS. Po aresztowaniu Piniora funkcje szefa RKS miał objąć wyznaczony
przez niego człowiek, Zenon Tankiewicz, który nie był
człowiekiem godnym zaufania – otrzymywaliśmy wiarygodne sygnały z niezależnych
od siebie źródeł z miejsca jego działalności (Głogów, Legnica), że Tankiewicz jest co najmniej
rozpracowany przez SB.
Jak dla „Solidarności”
Warszawa i Gdańsk tak dla SW centralnym ośrodkiem był Wrocław.
Od 1983 r. dzięki działalności Macieja Frankiewicza
prężnie działającym ośrodkiem stał się Poznań. Był taki okres w naszej
działalności – lata 1983-1986 – że SW była porównywalną siłą do
regionalnych struktur NSZZ „Solidarność”, np.
na Górnym Śląsku, w Lublinie, w Gdańsku, w Rzeszowie. W Poznaniu natomiast
potencjał SW był chyba większy od TZR „S”. Jeśli
chodzi o Trójmiasto, SW miała najpierw mocne, niemalże organizacyjne powiązania
z biuletynem „Ziemia Gdańska” i z ludźmi, którzy kontaktowali się z
nami jako II Komisja Krajowa. Jednym z głównych organizatorów SW w Trójmieście
był Roman Zwiercan, który bardzo pomógł Andrzejowi
Kołodziejowi utworzyć sprawnie działający Oddział SW Trójmiasto.
Szczegółowy program SW powstawał w trakcie budowy pisma i organizacji. Najpierw ustaliliśmy elementy taktyki, sposoby walki. Bardzo ważną sprawą była dla nas od początku sprawa niepodległości oraz to, aby tę władzę pozbawić władzy. Mówiliśmy jasno, że nie chcemy reformować tego systemu tylko chcemy go obalić, że chcemy odbudować „Solidarność” jako związek, solidarność między ludźmi i narodami. Było to hasło, które potem przejął Papież. Komunizm to wróg numer jeden. Uważaliśmy, że każdy naród ma prawo do niepodległości. Dlatego konsekwentnie opowiadaliśmy się za zjednoczeniem Niemiec, niepodległością Ukrainy, Litwy i Białorusi. Nasz stosunek do Zachodu był życzliwy, ale nie zamierzaliśmy kopiować ich systemu gospodarczego; mieliśmy koncepcję trzeciej drogi, solidaryzmu. Nie chcieliśmy, aby ustrój, który powstanie, był wzorowany całkowicie na Zachodzie. Uważaliśmy, że stan świadomości społecznej jest inny i element solidarności, który pojawił się, musi być uwzględniony w Polsce. Solidarność stwarza szanse nowej propozycji ustrojowej. Tak jak element wolności jest podniesiony na Zachodzie, tak w Polsce powinien być podniesiony element solidarności. Układ społeczny opiera się nie tylko o instytucje, ale i o bazę wartości. Chcieliśmy wybić u nas wartość solidarności.
Ciekawą
inicjatywą zagraniczną była seria wielonakładowych ulotek przekazanych jesienią
1983 roku na Ukrainę i do Rosji. Akcji podobnych, choć nie na tak szeroką skalę
było ponad 10, ta jednak była prowadzona z takim rozmachem, że została
zauważona przez BBC i inne zachodnie rozgłośnie. Mieliśmy też kontakt na
Białorusi, w Mińsku głównie przez Mikołaja Iwanowa.
Przerzucaliśmy też bibułę do Czechosłowacji przez Kotlinę Kłodzką.
Jednym z
założycieli SW spoza Wrocławia był Zbigniew Bełz. Był on w Radzie
SW, ale po wpadce został z niej wykluczony, ponieważ w więzieniu został
zmuszony do podpisania tekstu, w którym wypierał się „Solidarności”.
Wyszedł z więzienia w roku 1984 i wyjechał do Kanady.
Bardzo szybko
przedstawicielem SW w Norwegii został Jerzy Jankowski.
Nawiązał z nim kontakt Michał Gabryel, który w czasie
swoich peregrynacji zagranicznych odbył także rozmowę z Najderem
w Monachium na temat SW. Kontakty zagraniczne w Radzie
trzymał Michał Gabryel,
potem tę funkcję przejął Andrzej Zarach.
We Wrocławiu ukrywał się Amerykanin, członek SW, Garret Sobczyk. Po wyjeździe z kraju wspomagał nas finansowo. Takich osób było więcej, np. finansowo pomagał nam też Jerzy Gedroyc. Regularnie otrzymywaliśmy trochę pieniędzy od rządu londyńskiego, w 1986/87 roku dostawaliśmy około 100 dolarów miesięcznie. Nie było to mało, ale też nie tyle, ile miała „Solidarność”. Z pieniędzy tych dawaliśmy zapomogi rodzinom ludzi, którzy przebywali w więzieniu, lub ludziom wyrzuconym z pracy. Łączność z zagranicą mieliśmy głównie dzięki ludziom, którzy tam wyjeżdżali. Łączność z Andrzejem Wirgą [w RFN] utrzymywaliśmy, przerzucając materiały za pomocą międzynarodowych pociągów (za tabliczkami przy drzwiach pociągów). Sprzęt przywiozła też dla nas grupa „Kotwica” ze Stoczni Rzecznej w 1984 r., choć była to grupa zinfiltrowana. Wiem, że zdarzył się tam wypadek (SB zabiło jakiegoś człowieka) do dzisiaj niewyjaśniony.
Opisując
sprawę łączności z zagranicą należy wspomnieć o Jerzym Petryniaku.
Przysyłał on nam pieniądze zbierane w Ann Arbor i
Detroit. Petryniak wyjechał w 1983 roku i bardzo
szybko nawiązał z nami kontakt. Było to jedno z istotnych źródeł
wspomagających.
Nie do końca wyjaśniony był epizod z Agencją Fotograficzną „Dementi”. Jednym z jej założycieli w 1983 r. był Krzysztof Gulbinowicz. My wyposażyliśmy ich w aparaturę fotograficzną. Po pewnym czasie pojawiły się nieporozumienia, Agencja wykorzystała swobodę decyzyjną, jaką miała od początku, i odłączyła się od nas. W 1984 r. usłyszałem, że oskarżają oni naszego przedstawiciela w RFN, Andrzeja Wirgę, o antysemityzm. Uważam, że był to spreparowany zarzut, potrzebny im w rozgrywce z Wirgą.
Agencja „Dementi” uchwyciła, chyba 31.08. 1982 r., moment przejechania człowieka przez samochód milicyjny. Człowiek ten nie zginął, później działał w SW. Zdjęcia ze sceną przejechania posłaliśmy za granicę i ukazało się w wielu zachodnich gazetach.
Nie wszystkie
grupy wspomagające manifestacje uliczne organizowane przez nas, były grupami
Solidarności Walczącej. Istniały np. grupy
dzielnicowe przyznające się do nas. Najczęściej ci ludzie sami się organizowali
i pomagali nam w pracach organizacyjno-wykonawczych. Powstały też grupy
szkolenia młodych ludzi w zespołach karate i judo. Zajmował się tym Władysław
Wnuk.
Moja rola w
organizowaniu i redagowaniu pisma „SW” była duża. Natomiast duży
procent decyzji operacyjnych podejmowali Andrzej Zarach
i Wojciech Myślecki. Sprawami organizacyjnymi zajmowali się w dużej mierze
Hanna Łukomska-Karniej i Jan Gajos.
Najważniejsze jednak decyzje, jak np. o powstaniu
jakiegoś pisma, sojuszu międzyorganizacyjnym, w
sprawie kontaktów z zagranicznymi przedstawicielstwami Ukraińców, czy Rosjan
podejmowaliśmy w wąskim gronie, przy czym sądzę, że moja rola była w tych
sprawach dość duża.
Spotkania
nasze odbywały się najczęściej w mieszkaniach prywatnych, przychodziło duże
grono ludzi. Potem postanowiliśmy zmniejszyć grono dla bezpieczeństwa.
Mieszkania zmieniałem dość często, do 1987 r. było ich ok. 50. Mieliśmy
mieszkania, które były przeznaczone tylko na spotkania i takie, które były
tylko do mieszkania. Często było tak, że osoby idące na spotkanie, nie
wiedziały, że ja też na nim będę. Sądzę, że miałem spory autorytet w organizacji,
mimo że traktowałem ludzi nader liberalnie.
Ostre spory toczyli
między sobą Andrzej Zarach i Michał Gabryel na temat traktowania i sposobu organizowania
kontaktów z zagranicą. Starałem się łagodzić te spory, tym bardziej, że
zazwyczaj nie były one pryncypialne, lecz chodziło o szczegóły.
Wystosowaliśmy
list otwarty do prezydenta Reagana. Było to w Genewie
na pierwszym spotkaniu Reagana
z Gorbaczowem w 1985 r. Był to ważny dokument.
Zredagowany został wspólnie. Chodziło w nim o podniesienie sprawy Polski,
odwołanie się do demokracji, o to, żeby Prezydent nadal traktował komunizm jako
wroga numer jeden.
W SW już w 1982 r. zaistniał spór o dopuszczalną formę czynnego oporu. Maria Koziebrodzka była np. przeciwna różnym formom oporu czynnego. Temat ten powrócił na dyskusje w Radzie po aresztowaniu Klementowskiego – jaka kara powinna spotkać człowieka, który „wsypał” tak wielu najbliższych współpracowników. Sprzeczaliśmy się też na temat, czy podawać w gazetach nazwiska ludzi podejrzanych, czy nie, oraz czy ujawniać nasłuchy z manifestacji. Wojciech Myślecki i ja byliśmy za tym, aby zamieszczać w prasie podziemnej artykuły dotyczące metod, jakimi posługiwała się SB i MO, np. oznaczeń używanych przez ich ludzi. J. Gajos był mocno przeciwny ujawnianiu tego typu danych, które służyły w dziale bezpieczeństwa SW jako materiał do analizy. Gajos nie chciał w ogóle rozpowszechniać faktu sporządzania regularnych nasłuchów przez odpowiednie służby SW. Józef Pinior został aresztowany parę dni po spotkaniu ze mną, na którym podpisaliśmy porozumienie o współpracy między SW i RKS.
Porozumienie
takie podpisywaliśmy też z Markiem Muszyńskim. Jan Waszkiewicz np. uważa, że Marek Muszyński był bardzo przeciwny SW
– nie sądzę, żeby tak było. Korzystał on z naszych nasłuchów i sam ten
fakt świadczył o współpracy.
Istotnym wydarzeniem dla SW były wybory samorządowe, podczas których staraliśmy obliczyć faktyczną frekwencję.
Mocno
oddziałało na nas porwanie i zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki. Byliśmy
oburzeni, że Kościół i „Solidarność” nawołują do spokoju. Było to w
czasie, kiedy nie było jeszcze wiadomo, czy ks. Jerzy Popiełuszko
żyje, czy nie. Uważaliśmy, że należy publicznie zaprotestować przeciw porwaniu.
Wielkim wydarzeniem był też pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki. Było to pierwsze
tak duże zgromadzenie, które nie zostało rozbite. Sądzę, że „Solidarność”
nie wykorzystała tego propagandowo.
Jedynym
wydawnictwem działającym w podziemiu, które drukowało na czcionkach [ze składu
drukarskiego] było wydawnictwo „Feniks”.
Aresztowanie
Klementowskiego i jego następstwa na pewien czas zahamowały szybki rozwój SW,
ale po aresztowaniu wiedzieliśmy, że przetrwamy niemalże każde uderzenie
bezpieki w organizację. Wrocławska SB była bardzo dobrze wyspecjalizowana w
rozbijaniu struktur podziemnych. Funkcjonariusze z innych miast przyjeżdżali
tutaj na szkolenia. „Dziecinną zabawą” dla tych naszych ludzi,
którzy nabrali pewnego doświadczenia, było „urwanie się” spod
obstawy SB w innych miastach (Leszno, Szczecin, Rzeszów).
Na
najważniejsze wydarzenia międzynarodowe staraliśmy się zawsze reagować
komentarzami i artykułami prasowymi (np. śmierć Breżniewa, Andropowa, Czernienki, powołanie Gorbaczowa,
spotkania na szczycie, pierestrojka). Według mnie pierestrojka była z góry
zaplanowaną transformacją komunizmu, obliczoną na wzmocnienie systemu.
Wychodząc z takiego założenia, nie mogłem popierać pierestrojki, ponieważ nam,
Solidarności Walczącej, zależało przede wszystkim na rozbiciu imperium.
Pochodną negatywnego stosunku do komunizmu było popieranie działań wolnego
świata wszędzie tam, gdzie starał się stawiać opór Sowietom. Opowiadaliśmy się np. za pozostaniem Amerykanów w Libanie, rozszerzeniem
pomocy militarnej i finansowej dla mudżahedinów
afgańskich, za opanowaniem Falklandów przez Brytyjczyków, a Grenady przez USA.
W czasie gdy L. Wałęsa był aresztowany – robiliśmy
wszystko, aby go wypuszczono. Uwolnienie go było jednym z naszych głównych
postulatów. Byliśmy jednak oburzeni, kiedy napisał list podpisany „kapral
Wałęsa”. Był to czołobitny list do Wojciecha Jaruzelskiego.
Drukowały go wszystkie gazety. Lech Wałęsa był nastawiony bardzo ugodowo do
władz i to była pierwsza niemiła konstatacja. Później Polskie Radio puszczało
prymitywną rozmowę Wałęsy ze swoim bratem, która została nagrana podczas
internowania. Uważaliśmy, że jest to rozmowa spreparowana, ale pamiętam, że np. W. Sidorowicz twierdził, że
jest prawdziwa.
Z nagrody
Nobla, którą dostał Wałęsa, cieszyliśmy się, ponieważ uważaliśmy, że jest to
nagroda dla „Solidarności”. Budowaliśmy autorytet Wałęsie co najmniej do momentu powstania TR”S”.
Wałęsa był niestały w swoich postanowieniach, np. w
1984 r zapowiedział strajk generalny, by w ostatniej
chwili odwołać go. Nie podobało nam się również jego zachowanie w czasie, gdy
był aresztowany razem z Frasyniukiem, Lisem i Michnikiem.
Jego szybko wypuścili, ich zatrzymali a Wałęsa niewiele robił, żeby walczyć o
ich uwolnienie – takie były moje odczucia.
Przez swoją
radykalność staraliśmy się podwyższyć poziom żądań „Solidarności”,
robiliśmy to świadomie. Wiedzieliśmy, że stanowimy w pewnym sensie ochronę dla
podziemnej „Solidarności”, ponieważ SB interesowała się najpierw
nami, a potem nimi. Nigdy organizacyjnie nie byliśmy na tyle silni, aby panować
nad masami na tyle, aby stwarzać zagrożenie dla
komunistów, takiego poczucia nigdy nie mieliśmy. Byliśmy organizacją, która w
dużym stopniu działała na zasadzie mitu.
W swojej
działalności stawialiśmy przede wszystkim na nurt ewolucyjny, liczyliśmy, że
dojdzie do załamania koniunktury komunistycznej, do gospodarczego krachu i
spontanicznych wystąpień. Ale nie odżegnywaliśmy się od ewentualnego
uczestnictwa w masowych protestach, które by się przerodziły np. w walkę zbrojną z komunistami i ich sowieckimi
mocodawcami.
Na takie
ugrupowania jak ZSL i SD w ogóle nie zwracaliśmy uwagi. Podziały w PZPR i samo
PZPR też specjalnie nas nie interesowały. Nie wiązaliśmy z tym żadnych nadziei.
Przyjmowaliśmy zasadę, że nie rozmawiamy z nimi na tematy polityczne. Były
próby ze strony komunistów nawiązania kontaktów z nami. Propozycję taką
otrzymał prof. Romuald Kukołowicz od Kiszczaka w 1984 roku, a Andrzej Zarach
od „oficera kontrwywiadu” (jak się sam przedstawiał) w 1987 r.
Blisko byliśmy związani z Ogólnopolskim Komitetem Oporu Rolników, z ich Przewodniczącym Józefem Teligą. Pomagaliśmy im wydawać ich pismo „Żywią i Bronią”. Duża część kolportażu „SW” z wkładkami nt. rolnictwa kolportowana była przez Stanisława Helskiego i jego grupę oraz przez Wilczyn Leśny k. Obornik Śl. OKOR to jedyna struktura rolnicza, która w latach 1982-86 cokolwiek działała i znaczyła. Przez Wieńczysława Nowackiego mieliśmy też kontakt z regionem przemyskim.
W podwrocławskich wsiach były też próby druku np. Biały Domek pod Wrocławiem w połowie drogi do
Trzebnicy, Wilczyn. Ale bazą SW były raczej miasta.
Mieliśmy
ludzi, którzy szkolili innych w druku. Ekspertem był chłopak o pseud. „Małgosia”.
Prócz szkolenia, napisał instrukcję druku.
Co pewien czas
dochodziły do nas intensywnie rozsiewane plotki np. o
tym, że Myślecki czy Zarach współpracują z SB. Ktoś starał się przedstawić naszą organizację jako
totalnie zinfiltrowaną przez SB. Informacje o
rozsiewaniu plotek przywoził też A. Kołodziej z Trójmiasta.
Sądzę, że udawało mi się nie wpaść przez sześć lat dlatego m.in., że mieszkałem w mieszkaniach przeludnionych, a nie w pustych.
Jako pierwszy
powstał Oddział SW w Gdańsku. Szefem był bardzo radykalny człowiek. Ciekawostką
jest, że na spotkania z nami przyjeżdżał z rewolwerem. Posługiwał się
pseudonimem „Zosia” i „Bogdan”. Oddział ten rozpadł się
na początku 1983 r. Liderzy Oddziału chcieli się organizować w sposób wojskowy,
kadrowy. Jeszcze po wpadce Frasyniuka spotkaliśmy się
z nimi. W 1983 r. wydawali pismo SW „Ziemia Gdańska”. Była to
struktura utworzona jeszcze przed przystąpieniem do SW E. Kubasiewicz
i A. Kołodzieja. Pierwsze kontakty z SW w Gdańsku mieliśmy przez II Komisję
Krajową. Dużą rolę w tych kontaktach odegrali Anna Birecka
i Tadeusz Świerczewski.
Niekiedy informacje
o utworzeniu oddziału SW dochodziły do nas pośrednio i po pewnym czasie –
mieliśmy wtedy zadanie, polegające na weryfikacji nowej struktury i
zatwierdzeniu (uwiarygodnieniu) jej bądź odrzuceniu. Zbigniew Oziewicz np. przywiózł do nas informacje
ze Zjazdu Fizyków o tym, że powstał Oddział SW w Toruniu. Oddział w Szczecinie
został utworzony już pod koniec 1983 roku. Ludzie, którzy utożsamiali się z SW
wydawali pismo „Jedność”. Organizatorami SW
w Szczecinie byli Stanisław Janusz i Krzysztof Korczak.
Najpierw mieliśmy z nimi kontakt przez kolporterów oraz przez Z. Bełza.
Niezależnie od grupy osób w Szczecinie coraz bardziej związującej się z SW, na początku 1983 roku przyjechał do Wrocławia
Aleksander Krzysztofiak, współpracownik Mariana Jurczyka i chciał w Szczecinie zakładać SW. Nigdy jednak do
tego nie doszło. Warszawski Oddział SW powstał w 1986 roku, wcześniej były
organizowane Młodzieżowe Grupy Wykonawcze SW. Kontakty w Łodzi mieliśmy od zimy
1983/84. Łódź wydawała pismo SW „Wolność” od roku 1986. Dużą rolę
odegrali tam Włodzimierz Strzemiński i Włodzimierz Domagalski.
W Krakowie
wydawano pismo Porozumienie Prasowe „Solidarność Zwycięży”, a potem
„Niepodległość” – pismo LDP”N”.
Rozmowy z grupą „Solidarność Zwycięży” były prowadzone przez
związanego z SW Antoniego Lenkiewicza, już w 1982
roku. (Lenkiewicz długi czas pomagał przy robieniu „Wiadomości Bieżących”).
Formalne porozumienie SW z „Solidarność Zwycięży” było już od 1982
roku. Współpraca nasza polegała m.in. na tym, że „Solidarność Zwycięży”
drukowała nasze artykuły i oświadczenia. Prowadziliśmy dość częstą wymianę
korespondencji. Jam Gajos uczył ich sposobów
podsłuchiwania SB i innych spraw związanych z nasłuchami i bezpieczeństwem.
Kontakty z krakowskimi strukturami podziemnymi były [utrzymywane] kilkoma „kanałami”
równocześnie (sporą rolę odegrali w tych kontaktach Andrzej Zawisza,
Michał Gabryel i Piotr Bielawski).
Oddział SW w Rzeszowie organizowali od początku Antoni Kopaczewski
i Janusz Szkutnik.
Andrzej Mietkowski, znajomy M. Gabryela,
zgodził się pełnić funkcję przedstawiciela SW na Zachodzie już w 1982 r. Jednak
około roku 1984 napisał do nas, że nie chce dłużej pełnić tej funkcji. Przez
niego mieliśmy też kontakt z NTS [„biała” emigracja rosyjska]. Był
to kontakt ograniczony, gdyż baliśmy się, że NTS jest zinfiltrowana
przez KGB (ostrzegała nas przed tym m.in. Natalia Gorbaniewska).
Drukowali nasze artykuły i regularnie przysyłali nam pismo „Posiew”.
W korespondencji z nimi poruszaliśmy sprawę rozpadu ZSRR i stałości granic. NTS
był ugrupowaniem, które otwarcie kwestionowało komunizm. Na Zachodzie mieliśmy
również kontakty z Ukraińcami dzięki Strzenimskiemu.
Teksty na język rosyjski tłumaczył nam M. Iwanow. On
też przewoził „bibułę” i uczestniczył w redagowaniu listów i oświadczeń
skierowanych do antykomunistycznych środowisk rosyjskich, ukraińskich i
białoruskich. IV Międzynarodówka – „trockiści” – przysyłała
nam pismo „Imprecor” wydawane po polsku.
Podziemnych
drukarń we Wrocławiu było około 20, z tego ściśle kontrolowanych przez SW –
13 do 15. Pisma zakładowe robili często drukarze SW, np.
we Wrozamecie, Pafawagu, Pilmecie, Chemiteksie. Duży wkład
w robienie tych pism miał Andrzej Kisielewicz (pseudonim
„Mak”). Najwięcej pism zakładowych drukował Adam Źabokrzycki, był najlepszym drukarzem, świetnie szkolił
ludzi. SW robiła pisma zakładowe, ale etykieta była „Solidarności”.
SB werbowało
chłopaka z SW i on na nasze polecenie zgodził się przystąpić do nich (pseudonim
„Wiesiek”). Przekazywał nam przez A. Zaracha
ciekawe informacje operacyjne, dotyczące funkcjonowania SB. Ta podwójna
współpraca trwała do roku 1988. Zarach spotykał się z
nim raz na dwa tygodnie. Na temat SW „Wiesiek” przekazał funkcjonariuszom
SB kilka fałszywych, choć drobnych informacji.
Ubecji też
udawało się wprowadzić w nasze struktury ich człowieka, na pewno częściej niż
odwrotnie. Dosyć odpowiedzialną pracę w SW wykonywał ich agent – Jaroszewski. Przez niego szły moje listy do Lebenbauma, przez niego m.in. szedł sprzęt barkami na Odrze
w Stoczni Rzecznej. Jaroszewski regularnie raz w
miesiącu przewoził na Zachód „bibułę”, bo – jak twierdził
– miał opłaconego celnika. Po pewnym czasie okazało się, że przekazywał
ubecji treść moich listów, które pisałem do różnych polityków i osobistości na
Zachodzie. Kiedy skonstatowaliśmy, że Jaroszewski
jest agentem, to jeszcze wykorzystaliśmy sprzęt, który dzięki niemu trafił do
nas, wcześniej jednak skrupulatnie nasi elektronicy sprawdzili, czy w skanerach
nie ma włożonych specjalnych urządzeń wskazujących na miejsce ich pobytu itp.
Ostatecznie przekonaliśmy się o tym, że Jaroszewski
pracuje dla SB, śledząc go i analizując dane przechodzące przez niego.
Kiedy już
wiedzieliśmy, że SB chodzi za nami, staraliśmy się to wykorzystać, żeby
stopniowo uczyć się ich żargonu, ich szyfrów. Nagrywaliśmy
rozmowy prowadzone podczas akcji między funkcjonariuszami SB, spisywaliśmy je i
uczyliśmy się je interpretować i wykorzystywać. Jak SB śledziło kogoś, kto był
przez nas „prowadzony”, to staraliśmy się im „przekazać”
jak największą ilość fałszywych informacji.
Ukraińcy z
Zachodu przysłali nam listę osób (około 1000), do których – ich zdaniem
– warto było słać pocztą informacje i ulotki. Robiliśmy akcje (w latach
1984-7) wysyłania pocztą w jednym dniu kilkuset przesyłek na Ukrainę,
zawierających np. przetłumaczone założenia programowe
SW. Na Białoruś w dużych ilościach przemyciliśmy przetłumaczoną „Naszą
Wizytówkę”.
W 1986 r. mieliśmy też kontakt z Węgrami, przy okazji organizowania niezależnych obchodów 30. rocznicy Węgier '56 w Budapeszcie. Łączność z niezależnymi środowiskami z Czechosłowacji była utrzymywana bardziej regularnie i częściej niż z Węgrami. Do Czechosłowacji z przetłumaczonymi ulotkami jeździł Wojciech Bartoszek. Wydaliśmy kilkanaście numerów „SW” w języku czeskim.