20 lat później
Jan Ewaryst
Solidarność
Walcząca
Kiedy dwadzieścia lat temu zaczęliśmy tworzyć własną
organizację, byliśmy młodzi, zapaleni, zdecydowani prowadzić walkę z
komunistycznym państwem i jego sowieckimi sponsorami. Prawie nikt poza nami nie
stawiał tego tak otwarcie i jasno. Z reguły przywódcy podziemia próbowali wtedy
kombinować, szukać modus vivendi,
kompromisu z władzami PRL. Ograniczano cele, hamowano ostre słowa. Nas,
działaczy Solidarności Walczącej, stawiających jako cel nadrzędny niepodległość
Polski i wolność innych narodów, pomawiano o brak realizmu, uważano za wariatów
lub prowokatorów. Te zarzuty padały nie tylko w prasie komunistycznej, ale i w
drukach Solidarności.
Wielu z nas na całe lata podporządkowało wówczas
podziemiu życie swoje i swoich bliskich. Nasze rozmowy, myśli, działania
koncentrowały się wokół tego skąd zdobyć farbę, papier, sita, jak wymknąć się
obstawie, jak zdobyć "czyste" mieszkanie, jak zaopatrzyć ukrywających się kolegów.
Wokół tysięcy spraw stanowiących codzienność podziemnej organizacji. Z dumą
możemy stwierdzić, że z czasem staliśmy się w dziedzinie konspiracji
profesjonalistami. To od nas się uczono. To my wypracowywaliśmy standardy i
techniki, z których później korzystali inni. Warto w tym kontekście przypomnieć
choćby prowadzony przez SW stały nasłuch ubeckich nadajników, który udaremnił
wiele aresztowań w całym wrocławskim (i nie tylko) podziemiu. Można również
przypomnieć, że w całej Polsce drukarnie SW służyły także innym organizacjom,
również tym, które odmiennie niż SW oceniały rzeczywistość, a nawet ostro z
nami polemizowały.
Startując właściwie od zera, w ciągu kilkunastu
miesięcy Solidarność Walcząca przekształciła się w organizację ogólnokrajową z
zagranicznymi przedstawicielstwami, w jeden z głównych podmiotów polskiego
podziemia lat 80. Wyrosła naszą codzienną pracą, naszą niezłomnością i
oddaniem.
Wczoraj i
dziś
Niektórzy zapłacili za działalność wysoką cenę -
przeszli upokorzenia więzień, stracili zdrowie, pracę, dochody. Byli pomawiani
o rozmaite zbrodnie, stawiani przed sądy, skazywani, opluwani w sprzedajnej
prasie. Wiele z tych krzywd nie zostało naprawionych do dziś. Natomiast ludzie
za nie odpowiedzialni, funkcjonariusze komunistycznego państwa nie tylko
opływają w dostatki, ale uczestniczą w sprawowaniu władzy, zbijają majątki,
brylują na salonach. Uczą nas demokracji i ekonomii. Stanowią wzór umiaru i
rozsądku. O żadnym rozliczeniu przeszłości nie ma nawet mowy. Ci, co kiedyś
rozbijali mury zakładów, niszczyli sumienia i łamali kariery, bili i zabijali
niewinnych, porządnych ludzi, ci, którzy za nic mieli ojczyznę i naród - nadal
butni i aroganccy, śmieją się dziś w kułak. Nie tylko rządzą państwem, w ich
rękach jest także władza nad obrazem świata - rządzą bowiem także środkami
przekazu. Zwykłym ludziom żyje się ciężko i źle, upadają zakłady, rośnie
bezrobocie, fortuny robią kombinatorzy i złodzieje.
Z pewnością nie tak wyobrażaliśmy sobie wymarzoną
wolność i nie o to walczyliśmy. Może naiwnie, ale jednak wierzyliśmy w
sprawiedliwość, solidarność i demokrację jako nieodłączne atrybuty wolności.
Dla nich właśnie wyjęliśmy parę lat z naszych życiorysów. Jakże gorzko brzmią
nam dziś w uszach drwiny z Solidarności i z podziemnej walki! Formalnie odnieśliśmy
sukces - Polska odzyskała niepodległość (ba! jest nawet członkiem NATO), a
światowy system komunistyczny przestał istnieć, wszyscy jednak mamy poczucie
przegranej. Paradoks?
"Okrągły
stół"
Gdy przed laty zdecydowanie przeciwstawialiśmy się
układowi "okrągłego stołu", nie mieliśmy pełnego obrazu sytuacji. Nie
wiedzieliśmy, że była ona gorsza niż nasze najgorsze obawy, że ci, których
mieliśmy za sojuszników, w imię własnych korzyści faktycznie skapitulowali
(również w naszym imieniu!), że po cichu dogadali się z komunistami i
podzielili się z nimi wpływami i władzą. Oszukali wszystkich, a przede
wszystkim tych, za których plecami zawsze się kryli i na których karkach
zbudowali swój sukces. Choć historia przyznała rację naszemu ówczesnemu
stanowisku, to satysfakcja jest gorzka.
Powiada się, że "okrągły stół" to "Targowica", zdrada
itd. Te słowa co prawda wytarły się i zużyły, a stosujące je osoby uchodzą
obecnie - bez wnikania w ich racje - za tzw. oszołomów, ale jak inaczej
określić to, czego przedstawiciele "konstruktywnej opozycji" dokonali przy
"okrągłym stole"? Taka była właśnie praprzyczyna obrazu naszej współczesności.
Do najgorszych zaś konsekwencji należy zaliczyć upadek społecznego morale,
upadek wszelkich autorytetów, zanikanie poczucia wspólnoty narodowej,
zepchnięcie na margines wielu grup Polaków, narastanie tendencji egoistycznych
i powszechny brak nadziei na przyszłość. Wiadomo, że odpowiedzialni za ten stan
nie poczuwają się do winy, nadal z zadufaniem plotą o dziejowej konieczności i
własnych zasługach w jej rozpoznaniu.
Tu i ówdzie powraca więc pytanie postawione po raz
pierwszy na początku lat 90.:
Czy warto było?
Jeśli uznać, że działaliśmy w tamtych latach kierując
się utylitarnymi przesłankami, odpowiedź na pewno brzmi "nie". Udział w
podziemnej walce w szeregach Solidarności Walczącej nie stanowi żadnej rękojmi
sukcesu, nie przynosi nikomu żadnej korzyści. Może nawet obecnie stanowić pewne
obciążenie!
Działaliśmy nie z wyrachowania. Nie dla osobistych
korzyści, nie dla udziału we władzy - to wydawałoby się nam wówczas nawet
śmieszną abstrakcją. Stanęliśmy wtedy z gołymi rękami na pierwszej linii walki
z perfidnym złem uosabianym przez juntę stanu wojennego. Dysproporcja sił i
środków była uderzająca - nie mieliśmy przecież ani wojska, ani armat, ani
żadnych innych środków przemocy i nie chcieliśmy po nie sięgać, ale silni
byliśmy naszą solidarnością, pewnością dobra, którego broniliśmy. W trudnych
czasach, wtedy gdy właśnie za to płaciło się wysoką cenę, zachowaliśmy się po
prostu uczciwie i przyzwoicie. Czy tego akurat można żałować?
Ludzie
Będąc w podziemiu stykaliśmy się z dwoma skrajnymi
postawami. Z jednej strony były to jednak nieliczne przypadki podłości, zdrady,
tchórzostwa, podstępu i skrajnego cynizmu, z drugiej za to - spotkaliśmy tylu
naprawdę wspaniałych ludzi! Tyle osób bezinteresownie oddanych Sprawie, których
nazwisk nawet nie poznaliśmy. Tylu dobrych ludzi udzielających nam gościny,
zaopatrujących w jedzenie i ubranie, oddających nam własne kartki żywnościowe...
Większości nawet nie podziękowaliśmy. Dziś, gdy świętujemy jubileusz, warto
wspomnieć o tych wszystkich tysiącach bezimiennych. To jedynie dzięki ich
bezinteresownej pomocy możliwe było funkcjonowanie podziemia.
Co
pozostało?
Działalność Solidarności Walczącej powoli zanikała na
początku lat 90. Podjęta próba przedłużenia jej bytu w formie legalnej Partii
Wolności stanowiła porażkę. Nie potrafiliśmy się odnaleźć w nowych warunkach
ani dostosować metod działania i języka do nowej rzeczywistości. Nasz
radykalizm odbierany był jako coś anachronicznego - rzekomo zniknął przecież
główny przeciwnik, a zwodniczy blask nowych czasów oślepił większość ludzi.
Dziś, po latach, jedyną rzeczą, która nam pozostała po
latach spędzonych w podziemiu, jest świadomość, że w momencie zagrożenia
ojczyzny zachowaliśmy się właściwie i uczciwie. I pewna duma: braliśmy udział w
trudnej historycznej rozgrywce i nie zawiedliśmy. Można mieć także nadzieję, że
twarda szkoła życia w podziemiu zahartowała nas i usztywniła nam karki, a także
uodporniła na plewy pustej propagandy.
Co możemy
zrobić?
Powiada się czasem, że pora z powrotem wyciągać ramki
i wracać do podziemia. Chyba jednak nie. Zmieniły się warunki, zmieniliśmy się
my sami. Zło nie ma już jednej twarzy, czasem nawet trudno je zidentyfikować, a
rzeczywistość mimo wszystko nabrała barw, przestała być czarno-biała. Dziś
służyć krajowi możemy na wiele sposobów. Niektórzy z nas sprawują władzę w
swoim mieście czy wsi, inni zajmują się produkcją czy handlem, mają własne
firmy, zatrudniają ludzi i odpowiadają za nich. Wszędzie powinniśmy kierować
się pewnym etosem, stanowiącym wspólną własność nas wszystkich, ludzi
Solidarności Walczącej. Winniśmy pamiętać, że odwaga i honor obowiązują nie
tylko na wojnie, że to właśnie solidarność i sprawiedliwość - nieraz trudna,
budują ład wewnętrzny i pomyślną przyszłość kraju.
Jan Ewaryst