Przypominamy artykuł Kornela Morawieckiego napisany w styczniu 1989 r., w przededniu okrągłego stołu, dla paryskiej „Kultury”.

 

Kornel Morawiecki

Uwarunkowania i stan polskiej gry

W najbliższych latach spodziewamy się przełomu w Polsce i, być może, w całym obozie. Przygotowujemy się do niego. Jak się objawi? Jaki przybierze obrót? Trudno przewidzieć. Można jednak i trzeba poszukiwać odpowiedzi na te i podobne pytania poprzez analizę rzeczywistości, w której żyjemy, oraz ocenę bieżących wydarzeń. Spróbuję.

 

Stawać na dwóch nogach

Komunizm albo tzw. realny socjalizm wyznaczają rządy jednej scentralizowanej partii i gospodarka towarowo-planowa podległa partyjnemu aparatowi. Założycieli i kontynuatorów realnego socjalizmu oskarżają dziesiątki milionów ofiar. W imię komunizmu, stawianego ponad prawem i moralnością, czyniono i usprawiedliwiano potworności. System zasadniczo odpowiada za cywilizacyjny zastój i niedostatek, za głody i wojny, za społeczne, ekonomiczne i ekologiczne spustoszenia na obszarach swego panowania. System gwałci prawa i tłumi rozwojowe możliwości wielkich i małych narodów. System poniża i demoralizuje ludzi, fałszuje i w praktyce urąga głoszonym przezeń wartościom. Na dobitkę ZSRR – militarne komunistyczne imperium – posiada środki zniszczenia grożące globalnym ludobójstwem. Dysponują nimi spadkobiercy zbrodni Lenina i Stalina, ich ideowi wychowankowie. Tak oto, z grubsza, przedstawia się bilans komunizmu. Nikt uczciwy i rozsądny nie zaprzeczy, że ustrój ten stanowi straszne, społeczne zło. Jest aktualną i potencjalną tragedią naszych krajów i naszych czasów. Jej przezwyciężeniu i zapobieganiu warto poświęcić nawet życie.

Na co i jak, zwłaszcza tu w Polsce, system ten zamienić? Świat wszedł w takie stadium, że kraje, które nie staną na dwóch nogach: demokracji i gospodarki rynkowej – skazane są na pełzanie. Dopiero na nogach można iść, postrzegać dalekie cele i szukać do nich dróg. Solidarność Walcząca chce nowego ustroju, opartego o wolność i solidarność ludzi i narodów. Stawiamy na uczestnictwo, samorządność i wiedzę. Jesteśmy za dostosowywaniem praw i instytucji obywatelskich do demokratycznie akceptowanych zasad. To cały proces. Lecz najpierw trzeba wyjść z komunizmu. Jak tego dokonać? Przykładów brak. Pierwszym może będzie Afganistan. Za jakże okrutną cenę, przy korzystnym, mimo wszystko, położeniu i warunkach. Nasza, polska cena dziesięcioleci komunistycznej dyktatury jest też przerażająca. Z początku cena krwi mordowanych, zsyłanych i odtrącanych najlepszych synów Ojczyzny, utrata niepodległości, potem zmarnotrawienie pracy całych pokoleń, w końcu cena upokarzającego kryzysu, materialnej i duchowej mizerii. Pocieszające, że przecież wciąż trwamy na wysuniętej linii oporu i walki przeciw komunizmowi. Nie myślę tu o bezwładnym, biernym oporze ludzi, którzy przymuszani i sowietyzowani przestają tworzyć rzeczy i postęp. To opór znaczny, owocujący odgórną liberalizacją w Chinach i samym Związku Radzieckim, ale zarazem najbardziej ponury, niewolniczy.

Polakom całkiem nieźle udawało się dotychczas wymuszać istotne ustępstwa przez nacisk czynny, organizowany, buntowniczy. Mamy za sobą różne przebudowy, łącznie z 16 miesiącami legalnej „Solidarności”. Polscy komuniści cofali się na rozlicznych polach i cofają się nadal, nazywając odwrót wieloświatopoglądowością, wielosektorowością, kolejną destalinizacją, kolejną reformą, pluralizmem itp. Nie tylko naród, już oni sami nie wierzą w socjalizm. Chcieliby zachować jego szyld jako legitymizację swej władzy. Mienią się demokratami. Lecz demokratyczny socjalizm to kwadratura koła. Demokratycznie rządzą ci, którzy wygrywają wolne wybory i gwarantują swobody polityczne każdej partii i ideologii. W ten obrys realnego socjalizmu włożyć się nie da. Tyle wiadomo.

A obecne przemiany w ZSRR? Są obiecujące. Przestępca wreszcie przyznaje się do części swych win, humanizuje się. Czy to powód, by piać z zachwytu? Przy nienaruszonych mechanizmach ułatwiających przestępstwo? Dopiero złamanie systemu wykluczy powtórkę. A jeśli „głasnost” i „demokratyzacja” są dla złapania oddechu, dla omamienia Zachodu, dla umocnienia socjalizmu (czego się bynajmniej nie ukrywa!)? „Pieriestrojka” na zgniłych fundamentach to kiepska sprawa. Gmach runie tak czy tak. Jeśli przebudowywany – szybciej i z mniejszym hukiem – to przyklasnąć. Ponadto gorbaczowowskie porządki to nie to samo co zaduch breżniewszczyzny i stalinowski horror. Nie należy jednak popierać żadnego komunizmu. Należy go obalić.

Dla nas, Polaków, okoliczności zewnętrzne zdają się wyjątkowo pomyślne. Bezpośrednia interwencja sowiecka, choć nie wykluczona, jest mało prawdopodobna. Przyniosłaby ona kres propagandowej ofensywie Kremla, skazałaby ZSRR na międzynarodową izolację, co przyspieszyłoby jego upadek. Nie powinniśmy przegapić tych sprzyjających momentów, tej niepowtarzalnej, być może, szansy. Żeby nam potem nie wyrzucały dzieci, żeśmy nawet nie próbowali. W ogólności wiadomo przecież, jak uwalniać się z komunizmu. Metodą stałej presji na władzę i nagłych masowych zrywów. Tak to szło dotychczas i nie ma powodu do poniechania tej ewolucyjno-rewolucyjnej metody przez złudne absolutyzowanie którejś z jej składowych. Obie są ważne, sprawdzone i nieuniknione w zmaganiach z reżimem.

 

Rok wschodzącej „Solidarności” i niewykorzystanych szans

Miniony rok obfitował w zaskakujące wydarzenia i scenariusze. Spróbuję na ich tle krytycznie spojrzeć na aktualną grę polskiej elity przywódczej i opiniotwórczej – związkowego i politycznego kierownictwa skupionego wokół Przewodniczącego NSZZ „Solidarność”.

U progu 1988 roku, w grudniu '87, oświadczenia Związku sugerowały tzw. „pakt antykryzysowy”. Ofertę zaadresowano do władzy, nie uważając widocznie za realne społeczne odrodzenie „Solidarności”. Postawę tę najłagodniej wypada określić brakiem wiary i wyobraźni. Strajki w końcu kwietnia zadały jej lekko otrzeźwiający cios. Za lekko. Lech Wałęsa nim przyłączył się do stoczniowców, na wszelki wypadek, wziął zwolnienie lekarskie. 13 długich dni stała Huta Lenina, 5 dni upłynęło od jej brutalnej, zdradzieckiej pacyfikacji, nim Krajowa Komisja Wykonawcza wezwała kraj do poparcia. Dzień później młodzi robotnicy Stoczni Gdańskiej, za namową Lecha i doradców, zakończyli swój protest w poczuciu przegranej, bez tej choćby satysfakcji, jaką dałby im opór przed ZOMO. Przekonano ich, że „pieriestrojka”, że jeszcze nie czas. Możliwe.

Zdawało się, że czas nastał w sierpniu '88. Zastrajkowali górnicy, Stalowa Wola, stocznie gdańskie, Port, i komunikacja w Szczecinie. Główne żądanie: legalizacja „Solidarności”. Prawda, że nie była to fala na miarę Sierpnia '80. Ale i wówczas nie szło to błyskawicznie. Tamta fala, nie bez załamań, narastała od początku lipca '80. Kto wie, jak rozwinęłaby się sytuacja, gdyby nielegalny Związek nie miał legalnego Przewodniczącego i doradców od porozumiewania się z komunistami? Czy nie mogliśmy uzyskać więcej niż ośmielenie załóg do zakładania jawnych komórek „Solidarności”, niż luzy gospodarcze i paszportowe, niż oficjalne uznanie Wałęsy i jego wystąpienie w TV? Reszta to ciągle jeszcze gruszki na wierzbie. Formułuję zarzut niewykorzystania determinacji i poświęcenia strajkujących. Narastający przez lata ładunek wyzwania przeciw systemowi roztrwoniły nieudolne zabiegi wokół „okrągłego stołu”. Naród przywykł, gdy kołują go komuniści, ale po co im samemu to ułatwiać? W zakulisowych rozdaniach i tasowaniu kart komuniści są bezkonkurencyjni. Siadający z nimi do stołu powinni w każdym razie jasno i maksymalnie jawnie podać swoje warunki wstępne. Grać dla samego grania? Z szulerami? Że w końcu poczuli się zmuszeni, że usiedli z Prywatnym Elektrykiem. Czy to miałoby nas zadowolić?

Fatalny był już sam start. Dlaczego Wałęsa z Kiszczakiem, a nie, jeśli już, z Jaruzelskim? Dlaczego gasić strajki, o co władzy chodziło? Jak można było pójść na taki warunek wstępny bez publicznej gwarancji uznania „Solidarności”? A może i bez gwarancji poufnej – nawet tego nie wiemy. Dalej nie było lepiej. Propaganda pluła, Rakowski oferował stół „suty”, partyjna „góra” i „doły” chórem zapewniały, że „Solidarności” nie popuszczą, represje dotykały inicjatorów strajków, które wykreowały publicznych „stolarzy” – a ci dalej robili dobrą minę do kiepskiej gry. Na „okrągły stół” strona społeczna szykowała postulat legalnej „Solidarności”, działającej zgodnie z ustawą z października '82. A więc „Solidarności” amputowanej do szczebla zakładowego, słuchającej się ustawy, która ją faktycznie zdelegalizowała. Po cóż takie samoograniczanie jeszcze przed przystąpieniem do właściwych rozmów? Niepojęte, lecz niestety prawdziwe. Jeszcze „przed stołem” – na ołtarzu porozumienia rozmywało się ostre strajkowe żądanie „Solidarności”, takiej, jaką nam bezprawnie wydarto.

Na początku listopada komuniści blefując zastrzeżeniami wobec Jacka Kuronia i Adama Michnika oraz domagając się kolejnego spotkania Wałęsy z min. Kiszczakiem, raptem podbili stawkę. Ogłosili likwidację Stoczni Gdańskiej. Rzekomo ze względów ekonomicznych. Na tę prowokację należało zareagować nie bacząc na doraźne rezultaty. Brak reakcji dokumentował słabość Związku. Ustępliwość wodzów podkopuje morale całej armii. Bogiem a prawdą nie było ryzyka przegranej. Nawet gdyby protesty nie wypaliły, już samo wezwanie do obrony Stoczni, symbolu „Solidarności”, miałoby moc oczyszczającą. Wałęsa najpierw przytomnie zapowiadał protesty, gotowość strajkową – by ostatecznie stwierdzić, że Związek nie ma funduszy na strajki. Co za argument?! Spontanicznie strajkujący stoczniowcy „Stoczni Remontowej” i „Wisły” nie otrzymali choćby słownego wsparcia. Niektórzy wylecieli z pracy. Za to, że solidarność wzięli na serio. Deprymująca lekcja. Ocenę postępowania kierownictwa „Solidarności” nieco łagodzi rozciągnięcie zamykania Stoczni na dwa lata, choć pierwotnie władze straszyły terminem dwumiesięcznym. Jednak gorycz pozostaje.

Jakby nie dość tego, tydzień po 11 Listopada, po bestialskich pobiciach manifestantów w kilku miastach przez chłopców gen. Kiszczaka, Lech Wałęsa spotyka się z nim dzień po dniu. Choć rząd nie spełnił żadnego z ogłoszonych przez Lecha wymagań. Wielogodzinne, tajne narady skończyły się wspólnym, lakonicznym komunikatem, że będą one kontynuowane. Na jaki temat? Komu pożytek z takiej „dyplomacji na okrągło”, nagłaśnianej przez Urbana i Radio Wolna Europa? Gabinetowe kunktatorstwo niezależnych autorytetów ułatwia władzy manipulowanie świadomością ogółu, frustruje i zniechęca myślącą, wrażliwą młodzież.

Na tym szarym tle otuchą zabłysło telewizyjne wystąpienie Przewodniczącego 7 lat kneblowanej „Solidarności”. Nie żaden pojedynek z szefem partyjnych związków, lecz spotkanie z narodem. Próżno spekulować na co liczyli partyjni towarzysze, chyba jednak się przeliczyli. Było to dobre spotkanie. Podbudowało ludzi i autorytet Lecha. Jego argumenty trafiły również do funkcjonariuszy władzy. Ale my radzi byśmy usłyszeć więcej i dobitniej. Szkoda, że Wałęsa nie podjął zaczepki ukrytej w cytowanym przez adwersarza haśle: „Precz z komuną”. Przecież o to w końcu chodzi! Należało też wspomnieć o prześladowaniach spadających przez lata, po 13 grudnia, na tych, którzy w przeciwieństwie do pana Miodowicza pozostali wierni „Solidarności”. A zamiast dawać wyjątkową, zważywszy na Osobę mówiącego, reklamę „pieriestrojce” warto było publicznie poprosić o wycofanie wojsk sowieckich z Polski.

Po telewizyjnej debacie zmienił się ton oficjalnej propagandy, Wałęsa i jego doradcy natychmiast otrzymali paszporty. Pierwsza, od stanu wojennego, zagraniczna podróż Przewodniczącego przyniosła mu, jak zapewniały wszystkie rozgłośnie, olbrzymi sukces. Czy spożytkowany dla Polski? Przywódca tak popularny na Zachodzie, z demokratycznym mandatem, mógł powiedzieć Francuzom i światu, jakim nieszczęściem jest dla Polaków narzucony nam przemocą komunizm. Niczego takiego żadne rozgłośnie nie przekazały.

18 grudnia ub.r. ukonstytuował się 135-osobowy Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność” – określany w komentarzach jako polski „gabinet cieni” rządu „ich komunistycznych mości”? Wolne żarty. Dopiero demokracja uprawomocnia tak rząd, jak i opozycję. Pamiętając o tym życzymy Komitetowi i jego szanownym członkom trafnego artykułowania społecznych dążeń oraz programów dochodzenia do demokracji.

Przełom roku przyniósł publiczną, wewnątrzwiązkową polemikę Grupy Roboczej Komisji Krajowej „Solidarności” z Wałęsą i jego ekipą. Znani działacze (m.in. Andrzej Gwiazda, Seweryn Jaworski, Marian Jurczyk, Jan Rulewski, Andrzej Słowik) zaapelowali o obronę pracowników przed rosnącym wyzyskiem, skrytykowali próby oddzielnego rejestrowania „Solidarności” w poszczególnych zakładach i zażądali zwołania Komisji Krajowej. Zamiast poważnej dyskusji, spotkały ich wyzwiska i pogróżki z ust Przewodniczącego. A przecież niezwoływanie przez niego obecnych w kraju członków Komisji Krajowej „Solidarności” jest sprzeczne ze statutem Związku, antydemokratyczne.

 

Reformować czy obalać?

Oponentami realnego socjalizmu są niemal wszyscy Polacy, nie wyłączając wielu partyjnych. Główny podział dotyczy sposobów wyrażania sprzeciwu. Czy w ramach systemu napierać na jego reformowanie, czy wprost dążyć do jego zniesienia. Reformiści są do zaakceptowania dla władzy. Dziś reformować system chcą sami komuniści. Żonglują świecidełkami dialogu, porozumienia, ugody z tymi, co stoją na gruncie Konstytucji, z tzw. „konstruktywną opozycją”. Pomieszanie z poplątaniem. Partia ma zagwarantowaną „przewodnią rolę” choć gros narodu odrzuca system. Kto z kim ma się ugadzać?

Przypomina się celne powiedzonko Sienkiewicza: „Więc stanęła kwestia na tem jak pogodzić dupę z batem”. Naród ma wybrać władzę, a nie z nią pertraktować. Tu słowa z kanonu demokracji („wybory”, „opozycja”, „kompromis”, „parlament”) tracą sens, obracają się w parodię, gdy np. centrala OPZZ (neo-związków) opowiada się za „pluralizmem politycznym”, a liderzy „Solidarności” ledwie za „pluralizmem społecznym i związkowym”. zamęt pojęciowy w głowach szerokich rzesz to pożywka dla komunizmu. Nie darmo samego Josifa Wissarionowicza zwano Wielkim Językoznawcą. W przywłaszczaniu i psuciu słów są komuniści mistrzami. Popatrzmy, co zrobili ze swoją nazwą własną, z „socjalizmem”, z „Polską Ludową”, co wyczyniają z „demokracją”, „prawem”, „niepodległością” itp.

Sporo zamętu bierze się z niedomówień, z braku uczciwego opowiedzenia się po jednej lub drugiej stronie wspomnianego podziału. Pytam więc, czy Przewodniczący Wałęsa, czy Koledzy Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Janusz Onyszkiewicz, Panowie Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Adam Michnik chcą obalić system, czy chcą go reformować? Każdy, kto para się publiczną służbą, winien jest społeczeństwu odpowiedź na to pytanie.

Mnie bliżsi są ci, którzy otwarcie negują prawomocność tej władzy, którzy chcą komunizm obalić. Ciągle jednak powszechną, zwłaszcza wśród działaczy „Solidarności” i inteligencji, zdaje się być orientacja na porozumienie się z władzą. Orientacja pozornie racjonalna, realna – bo geopolityka i uwarunkowania historyczne, bo władza ma propagandę i siłę, więc szkoda marzyć i szkoda substancji narodowej, może dojść do anarchii, rozlewu krwi, wojny domowej, destabilizacji w Europie. A tak, pomalutku, krok za kroczkiem – dobijemy swego. Jak się połapią, już będzie za późno. My ich niby uznamy, pomożemy opanować kryzys, oni zliberalizują ustawy, wprowadzą naszych do Sejmu i razem, jak Polak z Polakiem... Kto by nie chciał pozbyć się tego ciągnącego nas wszystkich balastu, bez strajków, demonstracji, strachu przed ZOMO, czołgami? Pociągające, lecz jakże naiwne. Sztuczka takiego wynegocjowania, wypluralizowania demokracji od komunistów, żeby oni się nie spostrzegli, nawet Lechowi się nie uda. Rozmowy, ugody i koncesje są dla nich środkiem neutralizacji wrogich nastrojów i wystąpień. Łamią je i potem przekręcają, gdy tylko mogą.

A czas i świat uciekają. Ubywa polskiego ducha i materii. Upada etos pracy i uczciwości. Szerzy się bieda i skażenie kraju. Już dzieci marzą o emigracji. Czy będziem Polakami?

Ewolucja systemu – zgoda. Ale zmierzająca do jego likwidacji, a nie sanacji i utrwalenia. Musi więc być na tyle szybka, żeby wyzwalanie się, wzrost podmiotowości społecznej, wyprzedzały ciągłą w komunizmie degradację i sowietyzację. I przy tym nie godzi się nikogo łudzić czysto ewolucyjną perspektywą. Masowe poruszenia nastąpią nieuchronnie. Komunizm nie ustąpi ot tak, sam z siebie. Wstrząsy przyjdą niezależnie, czy system się zasklepi, czy będzie się otwierał. W pierwszym wypadku będą to bunty tłumionej rozpaczy, w drugim – wybuchy rozbudzonej nadziei.

W obecnej, ewolucyjnej rundzie, wymuszonej sierpniowymi strajkami, stawką jest legalizacja „Solidarności”. Po stronie społecznej rozgrywa drużyna Wałęsy. Ma ona wielkich i możnych protektorów. Episkopat Polski i Kongres Polonii Amerykańskiej. Departament Stanu USA, związki zawodowe i politycy zachodni, RWE, Głos Ameryki i BBC na okrągło, w ciemno, forują dyplomację Wałęsy, linię dialogów i kompromisów. Dla władzy natomiast Wałęsa jest w tej chwili „mniejszym złem”. Owszem, narusza jej monopol i zwartość. Ale mógłby pomóc w gaszeniu rozpalającego się sprzeciwu społecznego, mógłby, tylko on jeden, w pewnym stopniu, uwiarygodnić reformy komunistyczne w oczach społeczeństwa i Zachodu. Ponadto, w przewidywaniu jeszcze głębszego załamania ekonomicznego, władze chcą usilnie podzielić się częścią odpowiedzialności ze stroną społeczną. Stąd cała skomplikowana, kamuflowana operacja wciągania Przewodniczącego „Solidarności” i wikłania Związku w tryby systemu, w jego podtrzymanie, ale tak, by społeczeństwo w swej masie, a najlepiej i sama „Solidarność”, nie spostrzegli manipulacji.

Stawia to w trudnej sytuacji również nas – nie żadną „konstruktywną” czy inną „opozycję”, ale po prostu przeciwników systemu. Choć sami bezpośrednio nie uczestniczymy w tej rundzie rozgrywek, zależy nam bardzo na wyniku, na odwalczeniu pełnej, legalnej „Solidarności”. Z serca i przekonań gorąco kibicujemy drużynie społecznej. Samą swą zorganizowaną obecnością dostarczamy Wałęsie atutów przetargowych, podbijamy stawkę. Mamy jednak obowiązek patrzeć na ręce i zaglądać w karty naszym rozgrywającym, oceniać ich licytację i wisty.

Moja ocena jest bardzo krytyczna. Za zasadniczy błąd uważam samoograniczenie się do koncepcji: „socjalizm tak, wypaczenia – nie”. Dopiero jej odrzucenie pozwoliłoby społecznym reprezentantom negocjować z komunistami z podniesionym czołem. Czyli uzgadniać z nimi stopniowy i możliwie bezbolesny scenariusz pozbawiania ich władzy. Lecz nawet w obrębie owej zużytej koncepcji można było zyskać więcej. Należało jasno, publicznie określić swoje warunki minimalne, nie ciągnąć zakulisowych przepychanek, zażądać dostępu do TV, zakreślić terminy i albo ich zmusić do twardych rozmów, albo po męsku powiedzieć sobie i innym: Trudno, oszukują, rezygnujemy – z rozmów, nie z reaktywacji „Solidarności” w zakładach”. Wkrótce komuniści, przypierani sypiącą się gospodarką, sami wysłaliby zaproszenie. Brak takiego zdecydowania strony społecznej znakomicie rozciągnął pole manewru władz. Negocjacje z Przewodniczącym Związku w końcu sierpnia ub.r. to już było nieformalne uznanie „Solidarności”. Tak odebrało to społeczeństwo i Partia. Ale Partii udało się zamazać ten czytelny obraz, by ponownie go wystawić, po retuszu, na X Plenum, jako własną ofertę pluralizmu związkowego. Do realizacji za 2,5 roku, w formie okrojonej, bezzębnej „Solidarności”. Typowa taktyka na przeczekanie, na rozmiękczenie. W najlepszym razie cukierek na zamknięcie buzi. A reakcja kierownictwa Związku znów jest „wyważona”, dyplomatycznie wieloznaczna. Zamiast wypunktowania, co w partyjnej propozycji jest nie do przyjęcia dla każdego, komu drogie są ideały „Solidarności” i czuje się jej członkiem.

Komuniści mają więc w zanadrzu legalizację „Solidarności” dla rozładowania kolejnego, masowego protestu. Ale kryzys jest tak głęboki, że „Solidarność” to już dziś za mało. Potem będzie jeszcze mniej. Władza będzie o niebo spóźniona, autorytety zdewaluowane, masy zdesperowane i tak dzisiejsza polityka kunktatorskiej ewolucji doprowadzi do niekontrolowanej, ślepej rewolucji. Pora się opamiętać.

 

Trzeba wierzyć i organizować się

Mimo absolutnej preferencji orientacji reformistycznej przez Kościół, Emigrację i Zachód, w społeczeństwie, zwłaszcza w młodym pokoleniu, rosną szeregi tych, którzy nie pragną reformować komunizmu, chcą go pokonać. Dobrze świadczy to o Polakach. Ta orientacja walki, pozbawiona informacyjnego i materialnego wsparcia, organizuje się, szuka dla siebie miejsca i wyrazu. Solidarność Walcząca jest jej częścią. Mamy wizję, struktury, program, doświadczenie konspiracyjne. Bywały okresy, kiedy sam Lech Wałęsa i wysokie gremia związkowe przedkładały reformy i pluralizmy nad odzyskanie „Solidarności”. My stale głosiliśmy niezbędność legalnego Związku. Mamy swój udział w tym, że „Solidarność” nie zginęła.

Nie spodziewamy się niczego istotnego po „okrągłym stole” reaktywowanym na X Plenum. Po 5-miesięcznych podchodach następuje powrót niemal do punktu wyjścia. Deklaracja woli władz jest trochę pełniejsza, ale z kolei obciążona dodatkowymi wymaganiami względem „Solidarności”. O jaką „Solidarność” chodzi? Nam o taką, jaka była przed 13 grudnia, choć rozumiemy, że dokładnie taka nie będzie – inne jest społeczeństwo. Z większymi, ponadzwiązkowymi aspiracjami i większym sceptycyzmem. Chodzi nam też o różne, siostrzane solidarnościowe związki. O chłopów, którzy żywią i studentów, którzy myślą. O Solidarność Rolników i Rzemieślników. O Niezależne Zrzeszenie Studentów. Najgorzej byłoby, gdyby rzecz miała skończyć się jakimś sztucznym kompromisem – z pseudo-„Solidarnością” w sojuszu z OPZZ – pudrującym socjalizm z generalską twarzą. Na Krajowym Zjeździe w 1981 r. Lech Wałęsa powiedział: „Solidarność nie da się podzielić ani zniszczyć”. Trzymamy go za słowo.

„Okrągły stół” ma również zajmować się ordynacją wyborczą i kształtem przyszłego Sejmu PRL. Każde ustawowe zbliżenie wyborczej farsy do normalności jest coś warte, tak jak i obecność wśród posłów osób godnych społecznego zaufania. Jednakże narodowy mandat należny jest wyłącznie Sejmowi wyłonionemu w wolnych wyborach. Komunistyczne parlamentarne podarki możemy więc brać, gdy dają, ale nie powinniśmy ich kwitować swym aktem wyborczym. Dlatego, gdyż mówimy „tak” – demokratycznym wyborom.

Niezależnie od rezultatów bieżącej rozgrywki, Polacy będą domagać się godnego życia, praw i niepodległości. I będą o nie walczyć. Jak i kiedy, jakimi etapami? Najogólniej przewidujemy nową falę strajków w tym roku lub w latach najbliższych. Wobec postępującego ubożenia rzesz, hamowanie protestów w imię kulawych, nienadążających reform to małoduszność w przebraniu odpowiedzialności. Pewno, protestów nie należy sztucznie wzniecać – niech energia społeczna zbiera się i dojrzewa – ale należy poszukiwać ich nowych skutecznych form i przygotowywać się.

Zamierzamy rozpowszechnić instytucję strajku czynnego produkcyjnego, polegającego na przejęciu władzy w zakładzie przez Pracowniczą Radę Strajkową, która wyeksmituje komórkę POP i będzie z podległą sobie dyrekcją ustalać profil, koordynować produkcję. Byłby to strajk pracujący, bez żadnych postulatów. A przy tym rzeczywisty krok w kierunku uspołecznienia majątku narodowego.

Chcemy dotrzeć do komitetów partii, do wojska i milicji. Praca organizacyjna w tych środowiskach, to praca na lata. A czas nagli. To są Polacy i ich postawy rozstrzygną o kosztach wyzwalania się Polski. Nie czeka nas żadna wojna domowa. Kto w tym kraju miałby walczyć i ginąć za komunizm? Tylko ścisłe kierownictwo partyjno-wojskowe, podporządkowane Moskwie, może jeszcze w samobójczym zaślepieniu pchnąć polskich żołnierzy i milicjantów przeciw robotnikom i studentom, przeciw ojcom i braciom. Zasłaniając się patriotyczną frazeologią, obroną ładu i porządku, polską racją stanu. Reformiści programowo nie tykają tego tematu, co najwyżej w pacyfistycznym kontekście. Owszem – też ważnym. Lecz główna batalia nie toczy się o to, czy w wojsku służyć, czy nie, a o to, by wojsko służyło Ojczyźnie i narodowi, a nie było jego żandarmem. Uświadomienie kadry oficerskiej, mieszkańców wsi i miasteczek, skąd pochodzi większość poborowych, oszczędziłoby nam wszystkim wiele cierpień i krwi.

Oddziaływanie na grupy i warstwy społeczne, samotne wobec reżimowej propagandy, mogłoby podjąć niezależne radio i telewizja. Prasa nie wystarczy. Radio SW pokonuje finansowe i techniczne bariery, buduje nadajniki, rozwija sieć emisji. W obecnej dobie powszechne przełamanie monopolu informacyjnego wymaga wejścia w eter. Wchodzimy.

Natomiast wbrew modzie nie zamierzamy wychodzić z podziemia. Jawność jest zdobyczą społeczną – to prawda. Nas też zresztą, w pewnej mierze, nie omija – co ma swe dobre strony, bo możemy się prezentować – i złe, bo ułatwia zajęcie Służbie Bezpieczeństwa i stępia zmysł konspiracji. Gdyż, paradoksalnie, społeczną zdobyczą jest również podziemie. Rzeczywiste, nie zaś zdane na łaskawość policji, której chwilowo wystarczy, że wie, kto z kim i gdzie. Nie mamy podstaw ufać komunistom. Tajność to określone koszty, ale zarazem kapitał w walce o niepodległość. W podziemiu nie zdobędziemy poklasku, nie wylansujemy swych najofiarniejszych, skrytych działaczy. Pozostaniemy wyrobnikami konspiracji, radzi, że samą swą zorganizowaną obecnością już teraz pobudzamy i zachęcamy do aktywności innych. W czasach burzy i naporu struktury SW przydadzą się jako zarodki koncentracji i samoorganizacji społecznej, pomogą opanować niszczycielskie drgania.

Plan Partii jest czytelny. Ułożyć się z „konstruktywną opozycją” i zlikwidować czynnych przeciwników systemu. Podreperować gospodarkę i wycisnąć ze społeczeństwa co się da na obsługę zachodnich wierzycieli i wschodniego mocodawcy. A potem? Co tam potem, kiedy dziś usuwa się grunt pod stopami. I nie przestanie się usuwać.

Lecha Wałęsę i jego współpracowników raz jeszcze pytamy: czy Państwo chcecie system reformować, czy obalać. Jeśli reformować, jeśli na gruncie Konstytucji PRL, przy przewodniej roli PZPR – nie wróżymy Wam powodzenia. Argument, że władza nie zechce rozmawiać z tymi, którzy chcą ich pozbawić władzy, nie jest argumentem. „Polityka – jak powiedział Juliusz Mieroszewski – powinna być najpierw słuszna, a dopiero potem realna, gdyż trwać i wytrwać można tylko w imię słuszności”. Celem nie może być samo porozumienie. Gdy gen. Jaruzelski i jego ekipa odtrącą rękę wyciągniętą w prawdzie – poczekajmy. Nacisk społeczeństwa i okoliczności zmusi Partię do wyłonienia nowej ekipy gotowej do pertraktacji, co do sposobu pokojowego doprowadzenia kraju do wolnych wyborów. Pertraktacji tak ze stroną społeczną, jak i z towarzyszami na Kremlu. Dopiero to byłoby postawieniem sprawy z głowy na nogi. Przy minimalnym ryzyku, z nadzieją na przyszłe porozumienie narodowe. Członkowie partii, choć stracą przywileje, to wyjdą z twarzą. Zakończą ten szlak błędów i wypaczeń z poczuciem, że na koniec przysłużyli się Polsce.

Cały obóz socjalistyczny chwieje się w posadach. W nadciągającej Wiośnie Ludów Polska może i powinna odgrywać wiodącą rolę. Nasłuchując i czujnie reagując na tarcia i wypadki wokół: w krajach bałtyckich, w Czechosłowacji, na Ukrainie, Białorusi i na Węgrzech, w Rosji, Niemczech i Rumunii, na Zakaukaziu i w Afganistanie. Trzeba wierzyć i organizować się. Czy przyjdzie nam żyć, czy umierać, musimy zmierzać do wolności. Za przyszłość naszą i waszą. Z uporem, odwagą i solidarnością.

 

27 stycznia 1989 r.

Kornel Morawiecki