stdarek
Główna
 
Aktualności
 
Stowarzyszenie
 
Zasady Ideowe-Program
 
Prasa SW Trójmiasto
 
Prasa SW SKP
 
Inne druki ulotne SW
 
Książki i broszury SW
 
"Poza Układem"
 
Prasa inna druk SW
 
Radio SW
 
Terroryści i oszołomy :)
 
Ludzie
 
Relacje
 
Galeria
 
Ciekawe
 
Dokumenty IPN

 
Obchody 25 lecia SWT

 
Linki - strony SW
 
Forum SW

 Małgosia Zwiercan:

     Dzisiaj już nie pamiętam kiedy, moje życie zmieniło się całkowicie. Były to dni, może tygodnie po tym, jak poznałam Romka Zwiercana, ale dla Solidarności Walczącej gotowa byłam zrobić wszystko, mimo wielkiego strachu i niepokoju o bezpieczeństwo dzieci ( Łukasza - 8 lat, Martusi - 3 latka) i swoje.

    Niejedną noc poświęciłam przepisywaniu na maszynie tekstów do gazetek. Czasami razem z moją przyjaciółką Ewą Kalisz. Makiety przygotowywał już razem z nami Roman.

    W maju 1989 roku szykujemy się do manifestacji niepodległościowej pod pomnikiem Sobieskiego w Gdańsku. Z Romkiem Zwiercanem w różnych sklepach kupujemy trzonki do kilofów.
W garażu Romek z Jurkiem Kanikułą i chyba Piotrkiem Komorowskim robią pochodnie.
Stare szmaty nawijają na trzonki, obwiązują drutem i na kilka godzin wkładają do pojemników z jakimś rozpuszczalnikiem. 3 maja jadę z Romkiem i moją 3-letnią córeczką do Gdańska. Bagażnik załadowany pochodniami.  Wieziemy je w dużym pudle po ruskim telewizorze (smrodek rozpuszczalnika czuć na odległość).
W umówionym miejscu chłopcy w błyskawicznym tempie odbierają od nas pochodnie i idą na manifestację. Romek jednak nie może usiedzieć w samochodzie. Chce osobiście zobaczyć jaki będzie efekt. Bierze Martusię – moją córeczkę na rękę, mnie pod rękę i idziemy. Oczywiście słuchawkę od skanera ma w uchu i okulary na nosie.

    Efekt był… piorunujący.
    Wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Wracamy do Gdyni.

    Woziłam Romka tam gdzie potrzebował, chodziłam jako łącznik tam gdzie on nie mógł osobiście. Przy domku, w którym mieszkałam część garażu odstąpiłam na podziemną drukarnię, w której drukowali bibułę, a potem książki. Pomagałam w składaniu i oprawianiu książek, wklejaniu okładek w gotowe już środki. Przewoziłam wydrukowane książki do zaprzyjaźnionej drukarni do obcięcia. Pamiętam, że pierwszą poważniejszą pozycją było wydrukowanie 500 – go numeru Kultury Paryskiej. Wtedy jeszcze nie mieliśmy kleju do złożenia Kultury w całość i Romek wpadł na pomysł - zbijania książki gwoździami. Niezapomniane chwile i pomysły.
Potem, do sklejania książek klej załatwiał nam Edek Frankiewicz – ze Stoczni.

    Romek żył w takim tempie, jakby chciał nadrobić stracony czas (19-ście miesięcy odsiadki) i zarażał mnie swoją energią. Już nie było spokojnych, nudnych wieczorów. Często bez planów na następny dzień, żył po prostu chwilą. Pewnego popołudnia wpadł do mnie i bez pardonu zapytał czy pojadę z nim emitować audycje radia Solidarność Walcząca. Chyba wiedział, że jeżeli tylko miałam wolną chwilę na pewno mu nie odmówię.  Oczywiście do nadawania audycji potrzebny był mój „garbusek”. Trochę czasu i śmiechu było zanim znalazł akumulator w moim samochodziku. Podejrzewał, że może go nawet w ogóle nie ma, ale się znalazł, podłączył nadajnik i pojechaliśmy na Brodwino. Dla mnie było to kolejna nowa przygoda.
   W lesie, (Roman tamte strony znał bardzo dobrze) stanęliśmy gdzieś na wzniesieniu i zaczęliśmy nadawać. Romek od razu mówił, że nie będzie to zadawalające bo niby słaby był zasięg nadajnika, ale audycja wchodziła na pierwszy program TV, na koniec podany był komunikat, że jeżeli ktoś nas odbiera prosimy o potwierdzenie włączając i gasząc światło. I  światełka zaczęły migać jak na choince. Było to dla mnie nowe, pełne emocji przeżycie. Taką akcję powtórzyliśmy jeszcze kilka razy. 

    Organizowałam również spotkania i lokale. Wymagało to sporo pracy i zaangażowania. Osobę trzeba było umówić, najczęściej pozbyć się ogona i bezpiecznie, aby nie spalić mieszkania dowieźć na miejsce. Bardzo często używaliśmy co najmniej dwóch samochodów.  Jedno ze spotkań – Jadzi Chmielowskiej i Ani Walentynowicz- zorganizowałam w domu swoich rodziców, (pod ich nieobecność) na ul. Warszawskiej w Gdyni. Blok rodziców oraz kilka sąsiadujących jest tak położony, że podwórko sąsiaduje z ulicą Śląską, a klatka schodowa ma dwa wyjścia. Na ulicę i na podwórko. Można było idealnie wykorzystać ten układ i bezpiecznie niby wchodząc w klatkę, drugim wejściem wyjść i szybciutko podwórkiem dostać się do innego bloku. Tak też zrobiłam. Spotkanie się udało, nikt nas nie namierzył. Każde spotkanie, które organizowaliśmy  wymagało wielkiej ostrożności . Rodzicom przyznałam się dopiero po paru latach, ale byli dumni i szczęśliwi, że chociaż w taki sposób mogli pomóc. Pomagali też przy składaniu książek w tzw. składki oraz przy oprawianiu książek w okładki.

    W domu przechowywałam materiały wybuchowe i broń, nie wiem skąd Romek ją przynosił i jak załatwiał. Niestety nie o wszystkim mi mówił. Po tak długiej odsiadce był bardzo ostrożny. Wyznawał zasadę, że jak wie on sam jest pewien na 100 procent, wtajemniczenie drugiej osoby to już tylko 50 procent.

    W sumie nic takiego, może trochę mniej spokojne życie, żeby potem było lepiej, nie tylko mnie … .

Link   
Szablony stron