stdarek
Główna
 
Aktualności
 
Stowarzyszenie
 
Zasady Ideowe-Program
 
Prasa SW Trójmiasto
 
Prasa SW SKP
 
Inne druki ulotne SW
 
Książki i broszury SW
 
"Poza Układem"
 
Prasa inna druk SW
 
Radio SW
 
Terroryści i oszołomy :)
 
Ludzie
 
Relacje
 
Galeria
 
Ciekawe
 
Dokumenty IPN

 
Obchody 25 lecia SWT

 
Linki - strony SW
 
Forum SW

SW Trójmiasto po X.1988 r

  
    10 października 1988 roku, po przeszło półtorarocznym pobycie w areszcie na Kurkowej, sąd uchyla areszt. Nie zostaję oczyszczony. Sprawa ma być prowadzona nadal a ja mam meldować się co tydzień milicjantom w komisariacie, przed którym pobito mnie 3 lata wcześniej.
Składam do sądu oświadczenie, że nie uznaję legalności tego sądu, jako reprezentanta władzy, której od lat odmawiam legitymizacji  i nie będę stawiał się dobrowolnie na żadne rozprawy.

    Zdaję sobie sprawę, że stawiam się na początku, od razu w pozycji ściganego ale inaczej nie mogę. Wiem, że mam tylko kilka dni na zorientowanie się w sytuacji i ukrycie, aby skutecznie działać nie narażając nikogo na wpadkę.

    Po opuszczeniu aresztu, z marszu odwiedzam komisję interwencji i praworządności przy kościele św. Brygidy. Jest po drodze, niedaleko aresztu a wypada zgłosić, że zostałem zwolniony. Wywołuję wizytą konsternacje i zakłopotanie  – po co przyszedłem, czy chcę coś od nich? Nie bardzo rozumiem, - odpowiadam, że nic nie chcę a tylko informuję. Widać wyraźną ulgę. Później dowiaduję się, że nie byłem uznawany za więźnia sumienia. Sprawa się więc wyjaśnia, obawiali się jakiś zarzutów czy pretensji.

    Jadę z Gdańska do Sopotu, do przyjaciół, Ewy i Romka Kaliszów. Wiem, że organizują coś w rodzaju powitania, w niedużym gronie. Mimo tej wiedzy spore zaskoczenie, są tylko gospodarze, Piotr (Suchy) z którym coś knułem przed aresztowaniem i Małgosia Żywolewska, którą widzę pierwszy raz i która robi na mnie wielkie wrażenie. Jest bardzo ładna. Wieczór upływa w miłej atmosferze, Roman postawił na stole, specjalnie na tę okazję zdobytą butelkę Martell Cordon Bleu – kosztowała majątek, kiedyś rozmawialiśmy o tym koniaku i były z tym związane wspomnienia.
Mieszkanie wyjątkowo zamknięte, mimo zapowiedzi że nikogo nie będzie, co jakiś czas pukanie. Nie otwieramy, co nie jest typowe, bo zwykle mieszkanie gospodarzy traktowane było jak przystanek w drodze do, lub z miasta. Zawsze otwarte, sprawiające wręcz wrażenie tramwaju, zwłaszcza, że znajdowało się na parterze, przy samej windzie w wieżowcu, w którym było około 100 mieszkań. Bez mała, kilkadziesiąt razy dziennie ktoś wchodził lub wychodził. Zamknięcie drzwi jest więc niezwykłe, tak samo jak cały wieczór. Wrażenie bezpieczeństwa, spokoju i towarzystwo przyjaznych ludzi to piękny koniec dnia pełnego napięć (i całego półtora roku).

W ciągu następnych dni rzucam się wir spotkań, muszę rozeznać sytuację.

    Dowiaduję się, że w imię ostrożności Andrzej „położył” poligrafię w Trójmieście. Unikał ludzi i lokali, z którymi miałem kontakt przed aresztowaniem. Obawiał się powiązania ze mną bo nie wiedział co ubecja wie, czy nie poszedłem na współpracę. Według mojej oceny nie odbudował połączenia między redakcją a „techniką” i były duże „poślizgi” w wydawaniu prasy. Dzisiaj już wiem, z relacji Andrzeja, że nasze drukarnie, nietknięte, nie miały co drukować bo Andrzej miał kłopoty z redakcją, nie dostawał makiet.  
Redakcja została zdezorganizowana śmiercią Staszka Kowalskiego w styczniu 1987 roku, dwa miesiące przed moim aresztowaniem. Obowiązki Staszka przejął Marek Czachor. Andrzej wspomina, że poza kłopotami z terminami, teksty, które docierały były wyraźnie przeintelektualizowane. Gazetka, w założeniu informacyjna, mająca docierać do jak najszerszej grupy społecznej, zaczęła stawiać na poważną publicystykę, skierowaną do znacznie węższego grona. Wg Andrzeja wywołało to jakieś tarcia między Andrzejem i Markiem
(Marek ich sobie nie przypomina; pamięta natomiast wielotygodniowe przerwy w pojawianiu się Biuletynu – bywało, że przygotowane biuletyny szły do śmieci, bo się dezaktualizowały przed wydrukowaniem). Marek okres po śmierci Staszka Kowalskiego wspomina przede wszystkim jako prace nad Biuletynem – czemu tych numerów nie można dziś odnaleźć, trudno zrozumieć. Marek został aresztowany w listopadzie 1987 i przesiedział w areszcie 6 tygodni. Kiedy wyszedł, nie udało mu się już spotkać z Andrzejem, gdyż z kolei on został aresztowany w styczniu 1988 r. Niemniej w grudniu 1987 pojawił się wreszcie normalny biuletyn informacyjny. Wcześniej, też przez trzy miesiące, po aresztowaniu Kornela, Andrzej został „uziemiony” poleceniem Komitetu Wykonawczego, aby nie pojawiał się w Trójmieście, ze względów bezpieczeństwa. Nie wiem jak było faktycznie, niemniej, jeszcze w lipcu 1988, pół roku po aresztowaniu Andrzeja, zawartość cztero stronicowego biuletynu wypełnił w całości tekst Jadwigi Staniszkis  (str.1, str. 2, str. 3, str. 4 ). Coś więc było nie tak.

    Marek Czachor, po aresztowaniu Andrzeja próbował poskładać wszystko ale dopiero w maju 1988 r. nawiązał kontakt z Edkiem Frankiewiczem, (Marek uważa, że dotarcie do grupy Edka Frankiewicza zajęło mu ok. 2 miesięcy, co by wskazywało na przełom marca-kwietnia) i po kolejnych dwóch miesiącach, dopiero w lipcu pojawiła się pierwsza gazetka SW Trójmiasto (ta z tekstem J. Staniszkis). Sam Marek od maja 1988 do 1 stycznia 1989 ukrywał się i właściwie, poza przygotowywaniem  akcji "Żołnierz Solidarny" nic innego nie robił.  Edek, wykorzystał kontakt z Andrzejem Ficem i u niego, w „podziemnej drukarni” (dosłownie) „Oficyny Kształt” drukowano ten numer SWT i jeden SW Grupy Stoczni. Ten sam kontakt wykorzystał Edek także do druku ulotek informujących o aresztowaniu Andrzeja i moim. Także po aresztowaniu Andrzeja, Marek usiłował dotrzeć do drukarni i w końcu, na początku 1988 roku, nie mogąc nawiązać kontaktu z naszymi ludzmi, zlecił jednorazowo wydrukowanie ulotki, znanemu w Trójmieście „opozycjoniście”, "przyjacielowi rodziny", o nazwisku Molke (dzisiaj Janusz Molka - w 1990 roku okazało się, że był pracownikiem SB na etacie niejawnym a tajnym współpracownikiem SB co najmniej od 1983 r.). Ciekawostką jest, że z tego samego źródła skorzystał Bolek Siedlecki, który zareagował na wiadomość o aresztowaniu Andrzeja i przygotował samodzielnie tekst, podpisując go jako Konrad Szelf. Najbardziej intrygujące jest, że ulotki zostały wykonane.

    Kłopoty z drukiem pokazały naszą słabość. Zbytnie skoncentrowanie kontaktów w jednym ręku, powiązane ze śmiercią Redaktora i aresztowaniem jednej osoby sparaliżowało skutecznie poligrafię na wiele miesięcy. Wyglądało to nieciekawie. Andrzej monopolizował w swoich rękach kontakt z redakcją. Ja z „techniką”, choć tutaj namiary były znane Andrzejowi. Redakcja nie miała niezależnego dojścia do drukarń, tylko za Andrzeja i moim pośrednictwem. Drukarze, będący cały czas gotowi,  nie mieli „dojścia w górę”. To ja kontaktowałem się z nimi. Oni mogli tylko zostawiać informacje, które po moim aresztowaniu nie były podejmowane. Nałożyły się na to kłopoty z zespołem redakcyjnym i to był powód niewydolności organizacyjnej. Postanowiłem to naprawić i udało się.

    W pierwszych dniach „wolności”, kiedy jeszcze nie ukrywałem się, pojechałem do Wrocławia odbudować kontakty. Nie skorzystałem ze znanych mi adresów, gdzie jeździłem z bibułą prawie dwa lata wcześniej, bo nie wiedziałem do czego obecnie są wykorzystywane.  Zamiast tego pojawiłem się nie zapowiedziany w domu Kornela. Zastałem tam doborowe towarzystwo, było sporo osób, zapamiętałem Jarka Brodę i córkę Kornela, Anię. Ania skontaktowała mnie z Wojtkiem Myśleckim i z nim pojechaliśmy, bodajże, do Andrzeja Myca. Nie pamiętam czy już wówczas, czy podczas następnego przyjazdu do Wrocławia, przerzucono mnie na spotkanie z Kornelem. W każdym razie kontakt został nawiązany i już regularnie jeździłem na ”kółko”, przynajmniej raz w miesiącu. Zawsze podczas spotkań był Kornel, Jadzia Chmielowska, Zbyszek Jagiełło, Hania Łukowska – Karniej. Często Maciek Frankiewicz z Poznania, Wojtek Myślecki, rzadziej Krzysiu Korczak ze Szczecina.

Mając sprawy formalne załatwione zająłem się poligrafią.

     Pierwsze numery SW Trójmiasto i SW Grupy SKP zaczęły ukazywać się dwa tygodnie po moim wyjściu z aresztu  i ukazywały się już regularnie do końca. SW Grupy SKP w cyklu dwu / cztero tygodniowym a  SWT nawet jako tygodnik. Stworzyłem dublujące się kontakty, starałem się, aby poza mną o wszystkim wiedziały jeszcze ze dwie osoby. Najbliższymi współpracownikami byli starzy sprawdzeni ludzie. Jurek Kanikuła z Jackiem Parzychem zajęli się uruchamianiem drukarń, dołączył do nich Piotrek Komorowski. Stronę stoczniową koordynował, jak poprzednio Edek Frankiewicz. Romek Kalisz wspomagał czasem tekstami, ja też od czasu do czasu coś skrobnąłem i początkowo robiłem makiety oraz matryce. Po kilku tygodniach Małgosia Żywolewska zajęła się maszynopisaniem, i składem, a później korzystaliśmy z pomocy Teresy mieszkającej na Przymorzu, w wieżowcu przy ul. Piastowskiej. Redakcja SWT pozostała w gestii Marka, starałem się tylko egzekwować terminowość. Pamiętam, że chłopcy narzekali na punktualność i zdarzały się poślizgi ale teraz już tylko kilkugodzinne. Na początek ominęliśmy pośrednictwo Marka i makiety były odbierane bezpośrednio od Zbyszka Mielewczyka, który zajmował się składem. 
Jurek, na którego barkach spoczywało coraz więcej pracy, obawiał się dekonspiracji przez kontakty z Czachorami, których działalność była w dużym stopniu półjawna, zwłaszcza od stycznia 1989.
Dostaliśmy też ostrzeżenie o „wtyczce” w Jego środowisku. Informacja dotarła do mnie z kręgów związkowych, chyba od Witka Marczuka. Nie pamiętam już dzisiaj dokładnie ale była to dla mnie osoba wiarygodna. Nie mogłem nikogo oskarżać nie mając dowodów jednak źródło było poważne i nie mogłem go zlekceważyć.

    W świetle tego co wiem dzisiaj, chodziło o Molke, który miał jakieś kontakty z Markiem lub o znaną Markowi sprawę TW ”Junior” i w tym drugim przypadku nie było zagrożenia. Ja wówczas jednak tego nie wiedziałem i dążyłem do zmiany redakcji, do czego w efekcie doprowadziłem pod  koniec 1989 roku. Nowemu zespołowi szefował Andrzej C. Leszczyński, który wspomagał się tekstami Janusza Golichowskiego i Piotra Szczudłowskiego. Zbyszek Mielewczyk przypomina, że w skład wchodziła również Basia Formella, ale Andrzej nie pamięta aby z Nią współpracował.  Po kilku miesiącach składem tekstów zajął się Boguś Jackowski, twórca polskiej wersji systemu TeX, z którego już wcześniej, przy składzie, korzystał Zbyszek Mielewczyk. Pamiętam, że początkowo jeździłem z materiałami do Andrzeja, ale szybko funkcjonowało wszystko już bez mojego udziału. Nie musiałem angażować się osobiście. Miałem czas na inne sprawy.  

     Następnym krokiem było uruchomienie offsetu, który oczekiwał u Bolka Toczko. Przewieźliśmy go z Gdańska Olszynki na „Meksyk” do pustego lokalu, który znajdował się pod mieszkaniem, które wynajmowała Małgosia – „Jolka”. Nieoceniony okazał się garbus, do którego włożyliśmy go bez kłopotu. Pamiętam, że jechaliśmy obwodnicą trójmiejską z Jurkiem i Małgosią i zastanawialiśmy się jak będziemy tłumaczyć zawartość samochodu, w przypadku zatrzymania. Wymyślaliśmy coraz bardziej niedorzeczne historie i śmialiśmy się do rozpuku. W jednej z wersji przerobiliśmy offset na pralkę do której przypadkiem wpadła puszka farby i którą wieziemy do naprawy. Było to niedorzeczne ale pozwoliło rozładowywać napięcie. Najtrudniej było „Jolce”, bo zaangażowała się w działalność kilka dni wcześniej i mocno wszystko przeżywała. Na drugi dzień bolały Ją wszystkie mięśnie, tak była spięta mimo pozorów beztroski. Wykorzystywałem bezlitośnie Jej chęć pomocy i ze „zwykłej” maszynistki, przepisującej tylko teksty, zrobiłem w krótkim czasie główną łączniczkę. Jeździła ze mną prawie wszędzie i często chodziła tam, gdzie ja nie mogłem być osobiście. Zawsze obstawiałem Jej spotkania skanerem, pilnowaliśmy nasłuchu ale nie dawało to żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Ryzykowała dużo, bo miała w tym czasie dwójkę dzieci – dwu i pół letnią  Martę i siedmio letniego Łukasza.

    Po przewiezieniu offsetu, mogliśmy zaaranżować przewóz mechanika. Problem polegał na tym, że był to najlepszy fachowiec Borusewicza i obawialiśmy się, aby nie „ściągnąć ogona”. Nie pamiętam szczegółów, organizował to chyba Jurek z Małgosią. Wiem, że Zygmunt Sabatowski był pełen podziwu, bo wozili Go po zmroku, przemiennie kilkoma samochodami, takimi drogami że stracił całkowicie orientacje w jakiej dzielnicy Trójmiasta się znajduje. Wysiłek opłacił się, bo offset, po naprawie i po przewiezieniu w docelowe, specjalnie przygotowane miejsce, drukował do końca działalności, do drugiej połowy 1990 r. Przebudowaliśmy na potrzeby drukarni 2 garaże, stykające się „plecami’. Wejście do drugiego było zamaskowane, tak więc nawet przy otwartych drzwiach pierwszego garażu nie było nic widać. Była to nasza najcenniejsza drukarnia, i dlatego obsługiwali ją osobiście – Jurek, Jacek Parzych i Piotrek Komorowski. Woleliśmy taki układ, mimo, że mieli poza drukiem także mnóstwo innej pracy, bo dawał maksimum bezpieczeństwa. Poza nimi, do tej drukarni miałem dostęp tylko ja i Małgosia.  

    W międzyczasie ruszyło pełną parą wydawnictwo książkowe Solidarności Walczącej Oddziału Trójmiasto - „Petit”. Wydaliśmy w ciągu roku kilkanaście książek co było niezłym sprawdzianem wydolności organizacyjnej. Drukowaliśmy głównie sami, ale zdarzało się wykorzystywać „dojścia” do drukarń oficjalnych. Między innymi w drukarni magistratu gdyńskiego, po godzinach, powstała książka „NSZ” Siemaszki. Składanie książek z pojedynczych kartek, odbywało się w prywatnych mieszkaniach. Najczęściej zajmowały się tym panie, które dostawały cały nakład podzielony na strony. Z reguły było to maksymalnie 8 kartek, więc 32 strony. Po złożeniu powstawało kilka paczek, które przewoziliśmy sukcesywnie w jedno miejsce, gdzie składało się poszczególne składki w całość. W ostatnim okresie wykorzystywaliśmy w tym celu wynajęty „domek”. Po złożeniu, także sukcesywnie przewoziliśmy wszystko do zaprzyjaźnionej drukarni, gdzie na gilotynie całość była przecinana na połowę. Dopiero po tej operacji można było dołożyć okładkę i skleić lub zszyć całość i ponownie przewieźć do przycięcia na gotowe egzemplarze. Dysponowaliśmy też własną gilotyną, niestety nie nadawała się do cięcia grubszych pozycji ale i tak upraszczała pracę. Cały proces był skomplikowany i wymagał zgrania wielu elementów przy zachowaniu dyskrecji. Początkowo zajmowałem się tym sam ale szybko Jerzy wziął na siebie całą logistykę. Pomagał mu oczywiście Jacek ale nie we wszystko był wtajemniczony.  Edek Frankiewicz zajął się organizowaniem papieru i mimo zwiększonego zapotrzebowania, dostarczał tyle co było potrzeba.  Nie było już przestojów z powodu braku "surowca". 

     Po odbudowaniu poligrafii Trójmiejskiej, wznowiliśmy na początku 1989 roku drukowanie „Poza Układem”, redagowane przez Joannę Gwiazdę. Kontakty z redakcją, na początku wzięła na siebie Małgosia, później korzystaliśmy często z pośrednictwa Karola Krementowskiego. Przez niego nawiązaliśmy też kontakt z grupą ludzi ze stoczni gdańskiej. Drukowaliśmy dla nich „Trzecią bramę” ale tylko do czasu… Pisemko było bardzo dobrze odbierane w zakładzie. W momencie jak podaliśmy informację o druku przez SW to działacze TKZ-u natychmiast zaczęli dyskredytować wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób byli związani z pismem. Ludzie zostali zastraszeni i zaprzestali wydawać ten tytuł już po kilku numerach. Przy okazji przeszkoliłem Bogdana Spodzieję i udostępniłem mu drukarnię powielaczową u Bolka na Olszynce. Dostał też maszynę do przygotowywania makiet i kilka ramek z odczynnikami a Jacek przeszkolił kilku ludzi aby byli samowystarczalni. Nie wiem czy rozkręcili druk na większą skalę, ale coś tam do nas docierało, więc nie zmarnowaliśmy całkiem czasu. Później Boguś był, przez krótki czas oficjalnym przedstawicielem SW w Trójmieście ale zrezygnował, bo Gwiazdowie chcieli reaktywować WZZ-ty i potrzebowali ludzi, nie uwikłanych w działalność w innych strukturach. Spodzieja był z nimi wcześniej mocno związany, więc bez problemu i skurpułów pozbawili nas "dojścia" do stoczni gdańskiej. Realizowali swoje cele nie oglądając się na innych. Była to dotkliwa strata, bo Bogdan odchodząc bez wcześniejszej zapowiedzi, nie przekazał żadnych kontaktów.

     Radio funkcjonowało sprawnie w rękach Janka Białostockiego, nie ingerowałem, byłem bardzo zadowolony, że nie musiałem się tym zajmować. Z tego co wiem, Janek radził sobie świetnie. Współpracował z elektronikami i był samowystarczalny przy nagrywaniu audycji.  Wiem, że Edek Frankiewicz wykorzystywał swoje kontakty na PG i wspomagał Jana w miarę swoich możliwości. Układ był, z mojego punktu widzenia idealny.

    Grupa stoczniowa, w związku ze zmieniającą się sytuacją, zajęła się głównie organizowaniem manifestacji i wieców. Odpuściliśmy zorganizowane formy „małej dywersji”, nękaliśmy tylko zbyt gorliwych komuchów. Pamiętam, że były chyba nadal organizowane jakieś malowania drzwi, przebijania opon. Robili to jednak sami stoczniowcy, już bez inspiracji z naszej strony. Mieli rachunki do wyrównania.

    Coraz więcej akcji robionych było już półlegalnie, nie zawsze także ujawniane były jako dzieło Solidarności Walczącej. Między innymi zaangażowaliśmy się w protest przeciwko kontynuacji budowy elektrowni Żarnowiec, organizowaliśmy bojkot „okrągłostołowych” wyborów, wspieraliśmy wszystkich, którzy walczyli z komuną: FMW, PPN, ruch WiP. Marek zorganizował akcję „Żołnierz Solidarny”. W marcu 1990 roku wsparliśmy nawet gdyński Komitet Obywatelski, w przejęciu pomieszczeń w budynku byłego komitetu PZPR, na potrzeby MOPS-u. Po okupacji komuniści opuścili budynek.

 Ubecja, dzisiaj już wiemy a wówczas tylko się domyślaliśmy, zaleciła w maju i październiku 1988 roku:

„25 maj 1988, Warszawa – Plan rozpracowania, paraliżowania i likwidacji działalności SW w ramach R „Ośmiornica”, sygnowany przez dyrektora Biura Studiów SB MSW płk. Adama Malika.
(…)
III. Zadania kierunkowe Biura Studiów SB MSW
(…) – tworzenie sterowanych grup konspiracyjnych (…), których działacze posiadaliby możliwość dotarcia do aktywu SW, a także paraliżowanie inicjatyw i planowanych działań kierownictwa organizacji;(…)
- wychwytywanie zjawisk antagonistycznych w łonie kierownictwa i aktywistów centrali, oddziałów i grup SW i na tej podstawie podejmowanie działań dezintegracyjnych, pogłębiających nieporozumienia i tendencje rozłamowe”(…)”
(„Solidarność Walcząca w dokumentach - tom I - W oczach SB” , str. 463)

 „24 października 1988 wydano Uzupełnienie do powyższego planu, sygnowane przez zastępcę Biura Studiów SB MSW płk. Stanisława Stępnia, zatwierdzone przez podsekretarza stanu MSW, szefa SB gen. Henryka Dankowskiego.
(…)
II. Zadania SB
(…) – przygotowania pozorowanych grup SW na podstawie sprawdzonych osobowych źródeł informacji SB;
- dążenie do przejęcia kierownictwa tajnych struktur przez OZI SB (Osobowe Źródło Informacji) celem najpełniejszego opanowania nowo tworzonych tajnych grup przeciwnika na zakładach pracy;
(„Solidarność Walcząca w dokumentach - tom I - W oczach SB” , str. 516)

 
Podaję te informacje bo wyjaśniło się dlaczego na przełomie 1988 i 1989 pojawiły się ulotki i gazetki sygnowane przez SW Gdańsk, atakujące personalnie mnie i Komitet Wykonawczy SW. Wówczas identyfikowaliśmy te publikacje jako teksty autorstwa Ryszarda Andersa i Bogdana Pieca. Wiele na to wskazywało i pamiętam, redakcja SWT odpowiedziała na nie artykułem „Śmiertelna konkurencja” – bo tak tajemnicza grupa określała się wobec SW Oddział Trójmiasto.  Poniżej tekst z książki „Terroryści i oszołomy”:

 „Pojawiają się problemy (1988 r) z „pierwszą SW”. Kolportowane są dziwne teksty sygnowane „SW Gdańsk”. SWT prosi Wrocław o opublikowanie oświadczenia, że w Gdańsku SW jest reprezentowana przez SWT. Takie oświadczenie centrala ogłasza. Jednak dziwne teksty się powtarzają. W numerze SWT z 31 marca 1989 r. pojawia się tekst, autorstwa Marka Czachora, który cytujemy poniżej. „Śmiertelna konkurencja” do SWT to określenie, jakim „SW Gdańsk” się sama określiła w cytowanych ulotkach.

„Śmiertelna konkurencja”
Po dłuższej przerwie uaktywnił się dział wydawnictw WUSW w Gdańsku, drukując dwa teksty - „Forum Młodych” i „Odezwę” - sygnowane przez grupę określającą się jako „Solidarność Walcząca Gdańsk”.
    SW Trójmiasto opublikowała w tej sprawie trzy oświadczenia, w których stwierdziliśmy, że „Solidarność Walcząca Gdańsk” z Solidarnością Walczącą nic wspólnego nie ma, a treść tekstów i upór w podszywaniu się pod SW wskazują na esbeckie powiązania tej grupy. Nie mając wpływu na działalność wydawniczą „resortu”, postanowiliśmy uczulić naszych Czytelników na pewne elementy charakterystyczne dla tekstów redagowanych na policji.
1.    Stwierdzenie, że SW jest organizacją wojskową („kierownictwo wojskowe SW” itp.)
2.    Wyjaśnianie dotychczasowego milczenia SWG silną konspiracją i tajnym wspomaganiem innych grup niezależnych.
3.    Brak kontaktu z „centrum” na skutek głębokiej konspiracji, co doprowadziło do powstania „drugiej” SW- SW Trójmiasto.
4.    Stwierdzenie, że SWG istnieje dłużej od SWT.
5.    Oskarżenia wobec władz SW (Morawieckiego, Kołodzieja, czasami także całego Komitetu wykonawczego) o spoczęcie na laurach i o zniekształcenie idei „autentycznej SW” poprzez „przekształcenie jej w partię polityczną”.
6.    Ośmieszanie i zohydzanie SW poprzez dość umiejętne pomieszanie bogoojczyźnianego języka i symboliki z nie merytorycznymi atakami na opozycję ugodową.
 7.    Pustka programowa (np. „aktualne zadania dla członków SWG” to „organizowanie funduszy”, „pomoc potrzebującym”, „dawanie przykładu bojącym się” itp.).
8.    Stwierdzenie, że po odzyskaniu niepodległości SW będzie... „pilnowała bezpieczeństwa obywateli” (?!?!?!?!)
    Pozostaje nam mieć nadzieję, że my aż takich bzdur nie pleciemy, i że czytelnicy nie będą mieli kłopotów ze zidentyfikowaniem naszej „śmiertelnej konkurencji”. Redakcja


    Anders, Piec i Jankowski zdecydowanie odcinają się od opinii „SWG”, cytowanych w powyższym artykule. Twierdzą, że z pewnością nigdy nie zredagowali tekstu, gdzie krytykowany byłby Morawiecki czy Komitet Wykonawczy. Ponadto Anders nie miałby nic przeciwko przekształceniu się SW w partię polityczną - sam od początku 1987 r. był szefem pomorskiego oddziału Polskiej Partii Niepodległościowej - tajnej organizacji stricte politycznej, kierowanej przez Romualda Szeremietiewa."

    26 listopada 2009 r. Roman Jankowski dał Edkowi Frankiewiczowi "Odezwę", na potwierdzenie, że drukowali materiały SW. Stwierdził, że osobiście to drukował. Własnym oczom nie wierzyłem, bo okazało się, że jest to tekst od którego odżegnywali się wcześniej: 

odezwa SWGodezwa swg2  

     Nie wygląda to najlepiej, dostałem też niedawno gazetkę z tamtego okresu, Forum Młodych nr 2/89 gdzie zamieszczono wywiad z członkiem „ścisłego kierownictwa SW Gdańsk”. 

fmfm2/89fm2/89fm2/89  

fm2/89fm2/89fm2/89fm2/89  
wywiad zamieszczono na str.: 3, 4, 5 i 7

Tekst jednoznacznie wiąże osobę udzielającą wywiadu z grupą, która w 1989 atakowała nas. Jednoznacznie także wskazuje, że była to grupa, która w 1982 roku miała kontakt z Wrocławiem. Nikt inny, poza grupą Andersa nie miał kontaktu z centralą w tym czasie.

    Dziwi mnie dlaczego, po 6 latach, „grupa ujawniła” się i to nie szukając współpracy ale stawiając się jako konkurencja… Mam wrażenie, że ktoś mniej lub bardziej świadomie dał się wykorzystać…. Przytoczone fragmenty opracowań i zaleceń ubeckich rzucają zupełnie nowe światło. Niestety. 
Mam nadzieję, że poszlaki okażą się fałszywe a koledzy Ryszarda Andersa, i On sam opiszą, jak to wyglądało z ich strony.  Na razie, mimo wielokrotnych próśb i kilku miesięcy czekania, nie dostaliśmy niczego. Jest to tym bardziej dziwne, że w rozmowie, kilka lat temu z Markiem Czachorem, gdy nikt nie mógł zaprzeczyć, twierdzili, że współpraca z nami została nawiązana i drukowali nasze gazetki. Marek przyjął twierdzenie na wiarę, myśląc, że ja lub Jurek Kanikuła korzystaliśmy z ich usług. Edek Frankiewicz, gdy usłyszał relację także pomyślał tak samo i nic dziwnego, bo i ja uznałem, że Jurek musiał dawać coś do druku skoro tak twierdzą. Nie dopuszczałem myśli o podawaniu nieprawdziwych danych. Niestety, wersja ta nie potwierdziła się. Jurek nie przypomina sobie żadnej współpracy, poza wymianą bibuły z Andersem, którego wówczas uważaliśmy za przedstawiciela PPN. Nie rozumiem dlaczego takie opowieści powstały, ale nadal dopuszczam możliwość pomyłki.

     Początkiem końca działalności Solidarności Walczącej w Trójmieście była decyzja o powołaniu Partii Wolności, w maju 1990 r. i przystąpieniu Kornela do kampanii prezydenckiej. Na zjeździe założycielskim Kornel, Jadzia Chmielowska i ja, oficjalnie ujawniliśmy się. List gończy za Jadwigą wycofano i tak dopiero kilka miesięcy później, w połowie rządów Mazowieckiego. Nie wiem kiedy mój. Czekam dopiero na dokumenty z IPN-u.

    W organizację struktur partii włączyliśmy się w Trójmieście z poczucia obowiązku, ale bez przekonania. Dla radykalnie nastawionych działaczy było to wejście w układ postmagdalenkowy, dla nastawionych legalistycznie, było to posunięcie stanowczo za późno. Opinie te ścierały się i współgrały z  kolejnymi ubeckimi zaleceniami:

  „22 marca 1989 roku, w opracowaniu MSW zaleca:
(…) – wykorzystanie sprzyjającej operacyjnie sytuacji (…) do nasilenia przedsięwzięć dezintegracyjnych poprzez szerzenie dezinformacji, antagonizowanie poszczególnych działaczy i upowszechnianie krytyki tej organizacji poprzez KKW i RKW.; (…)
(„Solidarność Walcząca w dokumentach - tom I - W oczach SB” , str. 572
) 

Antagonizmy były podsycane skutecznie. W Trójmieście włączyli się w to nawet niektórzy nasi sprawdzeni ludzie. Ulegali podszeptom i przyjmowali na wiarę rozpuszczane plotki. Zdarzało się, że wręcz, jeszcze je nadmuchiwali. Atmosfera mocno się zagęściła i po kampanii prezydenckiej, w trakcie której zebraliśmy na kandydaturę Kornela i tak ponad 11 tysięcy podpisów , w Trójmieście ludzie pozostali wypaleni.
Po sierpniu 1990 roku, już nikt nie chciał się w nic angażować.

Ja także wycofałem się całkowicie z jakiejkolwiek działalności.



 

Link   
Szablony stron