stdarek
Główna
 
Aktualności
 
Stowarzyszenie
 
Zasady Ideowe-Program
 
Prasa SW Trójmiasto
 
Prasa SW SKP
 
Inne druki ulotne SW
 
Książki i broszury SW
 
"Poza Układem"
 
Prasa inna druk SW
 
Radio SW
 
Terroryści i oszołomy :)
 
Ludzie
 
Relacje
 
Galeria
 
Ciekawe
 
Dokumenty IPN

 
Obchody 25 lecia SWT

 
Linki - strony SW
 
Forum SW

Ewa Kubasiewicz - SW widziana z zewnątrz. Przedstawicielstwo za granicą.

        Pomysł, aby wysłać kogoś z tzw. nazwiskiem na Zachód, w celu skoordynowania działań osób rozsianych po całym świecie, które starały się pomagać SW i spróbowania znalezienia tam funduszy oraz sprzętu, wyszedł od redaktora Jerzego Giedroycia. Ponieważ nasi koledzy z dawnego NSZZ „S”, z Borusewiczem na czele, dysponujący olbrzymią pomocą z Zachodu, dalecy byli od przekazania czegokolwiek na potrzeby naszej organizacji, wydawało się więc, że pomysł Redaktora nie jest pozbawiony sensu.

        Aby jednak dobrze zrozumieć dlaczego podjęłam się tej misji zagranicznej i dlaczego, mimo wysiłków, nie udało mi się w pełni uzyskać zadowalającego rezultatu, muszę cofnąć się trochę w czasie.

        Pewnie nie wszyscy pamiętają, że w 1984 roku był taki krótki okres, gdy władze PRL starając się pozbyć jak największej liczby opozycjonistów i dawnych działaczy „S”, zaczęły wydawać im paszporty na wyjazd na Zachód. I ja wówczas takowy również otrzymałam. Starałam się bowiem o pozwolenie wyjazdu do Francji, gdzie z racji mojego głośnego, 10-letniego wyroku, zaproszona zostałam przez związek zawodowy Force Ouvrière i bretoński Oddział Amnestii Międzynarodowej. Będąc we Francji, miałam okazję udzielenia wielu wywiadów, zarówno w mediach francuskich, jak również w polskojęzycznych rozgłośniach radiowych, w których opisywałam aktualną sytuację w kraju, upominałam się o uwolnienie więźniów politycznych i o zaprzestanie dalszych represji. Dało mi to okazję do nawiązania wielu interesujących kontaktów, które potem tak bardzo mi się przydały. A zainteresowanie Polską było wówczas we Francji ogromne.
Do kraju powróciłam po 4 miesiącach i dość szybko zostałam zatrzymana przez SB, pod pretekstem mojej wrogiej wobec PRL działalności na Zachodzie. Na skutek jednak natychmiastowej reakcji mediów francuskich i zachodnich rozgłośni polskojęzycznych, zostałam wypuszczona po dwóch dniach, z zapewnieniem, że już nigdy nie otrzymam zezwolenia na żaden zagraniczny wyjazd.

        Mimo to, ponieważ moje nazwisko znane było wówczas we Francji, Andrzej Zarach, członek Komitetu Wykonawczego SW i jeden z głównych strategów naszej organizacji, z którym, od końca 1983 roku utrzymywałam permanentny kontakt, zaproponował mi, w imieniu kierownictwa organizacji, abym przyjęła na siebie funkcję proponowaną przez Redaktora Giedroycia. Myśl opuszczenia kraju wpierw wydała mi się nie do zaakceptowania, bo nigdy nie nosiłam się z takim zamiarem. Miałam przecież możliwość zostania we Francji już w 1984 roku a jednak tego nie uczyniłam mimo, że spodziewałam się represji po powrocie. Wiedząc jednak, że bez wyraźnej pomocy materialnej nie damy sobie rady i naciskana zarówno przez Zaracha, jak i przez Andrzeja Kołodzieja, wyraziłam w końcu zgodę na tę propozycję. Wystąpiłam więc o paszport, ale go oczywiście nie otrzymałam.

        Obaj Andrzeje snuli zatem plany wyprawienia mnie do Francji na fałszywych papierach. Sytuacja zaczęła się klarować gdy jedna z bretońskich działaczek Amnestii Międzynarodowej zgodziła się nam pomóc w tej sprawie. Dziś już mogę ujawnić, że była to Elisabeth Le Troquer, która zaakceptowała przyjechanie do Polski i „zgubienie swoich dokumentów”.

        Rozpoczęliśmy więc energiczne przygotowania do sfinalizowania tego zamierzenia. Mój syn, Marek, zrobił mi w tym celu całą serię zdjęć paszportowych i kliszę z nimi przekazaliśmy do Francji pocztą dyplomatyczną, przez zaprzyjaźnionego ze mną konsula francuskiego w Gdańsku – Daniela Pecorari. Chodziło o to, aby Elisabeth Le Troquer, do której byłam nieco podobna, mogła zamieścić na swoim paszporcie jedno z najbardziej odpowiadających jej ujęć lub zrobiła fotografię podobną pod każdym względem, do oryginałów. Do przesyłki dołączyłam jeszcze sporo innych ważnych dla mnie dokumentów, w tym listę osób starających się pomóc naszej organizacji na Zachodzie, którą powierzył mi Andrzej Zarach.

        Sprawa jednak przybrała inny obrót, ponieważ po pewnym czasie, nasi francuscy przyjaciele doszli do wniosku, iż wyjazd na fałszywych papierach jest zbyt dla mnie niebezpieczny. Wówczas Yves, również działacz bretońskiego oddziału Amnestii, od dłuższego już czasu pomagający mi w mojej działalności i stale przyjeżdżający do Polski z pomocą finansową i materialną, oświadczył mi się po prostu i ja tę propozycję przyjęłam.

        Wspominam o tym dlatego, gdyż funkcjonuje wersja, iż postanowiłam wyjść za mąż i wyjechać za granicę, wobec czego powierzono mi funkcję reprezentanta w Paryżu. Taką wersję, ku mojemu zdumieniu, powtarza również publicznie Kornel Morawiecki. W efekcie było jednak zupełnie odwrotnie. Propozycję wyjazdu otrzymałam od Andrzeja Zaracha prawie 2 lata wcześniej, a wyjechałam dopiero w roku 1988 roku.

        Myślałam kiedyś, że wersja podawana przez Kornela świadczyć może o tym, że albo nie był on do końca poinformowany o planach snutych przez Zaracha, albo, co wydawało mi się bardziej prawdopodobne, nigdy nie wyraził on zgody na to, aby to mi właśnie powierzyć funkcję szefa struktur zagranicznych SW. Rozmawiałam o tym wielokrotnie z wieloma osobami i z Andrzejem Zarachem, ale dopiero niedawno w rozmowie telefonicznej wyjaśnił mi, iż w łonie kierownictwa organizacji, nie było jednomyślności w tej sprawie. Przeważała tam opinia, że powinien to być koniecznie ktoś z Wrocławia. Ja jednak nic o tym nie wiedziałam, bo podczas wrocławskich spotkań Komitetu Wykonawczego, w których uczestniczyłam, nie poruszało się oczywiście tego tematu z powodów konspiracyjnych. A Andrzej Zarach nigdy wcześniej mi o tym nie wspominał. I dopiero dziś, z perspektywy wielu lat sądzę, iż ten brak akceptacji ze strony części kierownictwa sprawił, że niektórzy nasi reprezentanci zachodni, jak np. Andrzej Wirga w Niemczech, czy Zbigniew Bełz w Kanadzie zupełnie ignorowali moją obecność na Zachodzie i powierzone mi przez Komitet Wykonawczy zadanie, co niesłychanie skomplikowało moje działania.

        Dopóki Andrzej Zarach był w Polsce, tzn. do grudnia 1988 roku, miałam z nim oczywiście kontakt i mogłam liczyć na jego pomoc. Sytuacja zmieniła się radykalnie po jego wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Wysyłane przeze mnie do Wrocławia grypsy z ważnymi informacjami i pytaniami pozostawały na ogół bez odpowiedzi. Tak samo traktowane były teksty pisane przeze mnie do gazety polskiej prowadzonej w Toronto przez Bełza. Nigdy nie ujrzały one światła dziennego.

        Dziś już wiem, że Jadwiga Chmielowska, która jako szef Komitetu Wykonawczego udzieliła mi szerokiego pełnomocnictwa, z uprawnieniem do mianowania nowych przedstawicieli na Zachodzie np., nigdy nie otrzymała ode mnie żadnej wiadomości, mimo że wysyłałam je regularnie.

        Kiedy latem 1988 roku Kornel Morawiecki z Andrzejem Kołodziejem wysłani zostali do Rzymu, Andrzej Zarach przysłał mi wiadomość, abym z uwagi na moje nazwisko, kojarzone z najwyższym wyrokiem stanu wojennego, razem z Kornelem pojechała do Stanów Zjednoczonych szukać pomocy u tamtejszej Polonii. Tak też się stało, choć wiem, że Kornel był temu pomysłowi niechętny. Dlatego też podczas naszego pobytu w Stanach nigdy nie skorzystał z okazji, aby podkreślić moją rolę jako szefa struktur zagranicznych SW i zaapelować, aby udzielano mi pomocy. Kornel po paru miesiącach wrócił do kraju, na fałszywych papierach, a ja zostałam na Zachodzie.

        Ale nawiasem mówiąc, Andrzej Kołodziej też nie doczekał się żadnej pomocy od organizacji w tamtym czasie, gdy pozostawiony został we Włoszech samemu sobie, bez papierów i jakiegokolwiek wsparcia ze strony organizacji. Nikt nie pomyślał, że ten znakomity, pełen inwencji i energii działacz opozycyjny byłby bardziej przydatny w kraju. W moim odczuciu był to wielki błąd i niewybaczalne zaniedbanie ze strony kierownictwa SW.

        Andrzej Zarach napisał kiedyś, że w SW panowało coś w rodzaju kultu Kornela Morawieckiego, wszystko skupiało się wokół jego osoby i jego najbliższego, wrocławskiego otoczenia i że działacze z innych regionów byli mniej ważni. Być może nie jest to pozbawione racji i myślę, że było niewątpliwie jedną z przyczyn takiego traktowania zarówno mnie, jak i Andrzeja Kołodzieja w owym czasie. To taka garść uwag, aby pokazać w jakim kontekście przyszło mi działać we Francji.

        Po przyjeździe, dzięki pomocy dyrektora rozgłośni radia France Internationale, Kazimierza Piekarca, który wynalazł mi mieszkanie i trzymiesięcznemu stypendium, którego udzielił mi Redaktor Jerzy Giedryć, abym miała z czego opłacić czynsz, zanim znajdę jakieś płatne zajęcie, zainstalowałam się w Paryżu. Nie zdecydowałam się wyjechać do męża, do Bretanii, wychodząc z założenia, że na prowincji będę miała o wiele mniejsze możliwości działania.

        Oprócz Redaktora Giedroycia, z natychmiastową pomocą ruszyła mi Irena Lasota, przewodnicząca Instytutu na Rzecz Demokracji w Europie Wschodniej. Zaproponowała mi ona drobne, ale płatne zajęcie, co pozwoliło mi na spokojniejsze szukanie innego źródła utrzymania. Zapewniła mnie też o chęci pomocy dla SW.

        Tuż przed moim wyjazdem do Francji, zarówno Kornel, jak i Andrzej zostali aresztowani.
Dlatego też pierwszą i najważniejszą rzeczą było dla mnie zrobienie medialnego szumu wokół tej sprawy i w tym celu nawiązałam kontakt z prasą francuską, rozgłośniami radiowymi i ze związkami zawodowymi. Zwróciłam się też z prosbą o pomoc do moich francuskich przyjaciół. Organizowaliśmy zbieranie podpisów pod petycjami o ich uwolnienie, zmobilizowaliśmy Amnestię Międzynarodową.

        Drugą sprawą była konieczność założenia biura SW w Paryżu, a więc trzeba było znaleźć finanse na sprzęt i funkcjonowanie. Z nieocenioną pomocą ruszyli mi polscy działacze mieszkający w Szwajcarii Ewa Zając, Piotr Gmaj i Irena Daszczyk.

        Starałam się też zmobilizować Polonię paryską do udzielenia pomocy naszej organizacji. W tym celu posłużyłam się m.in. polskim radiem „Solidarność”, które funkcjonowało w dzielnicy Montmartre. Występowałam więc regularnie w tej maleńkiej rozgłośni, aby informować rodaków o celach i działaniach SW i apelowałam o pomoc. Muszę jednak stwierdzić, że ludzie nie bardzo rozumieli dlaczego nie jesteśmy wspomagani przez NSZZ Solidarność, która miała olbrzymią pomoc z Zachodu, a Francuzi myśleli, że „Solidarność” nie udziela nam pomocy, ponieważ jesteśmy organizacją walczącą z bronią w ręku, bo mylił ich przymiotnik WALCZĄCA. Słowem nie było łatwo.

        W tym czasie, oficjalnym naszym przedstawicielem na Francję, mianowanym przez Kornela Morawieckiego w 1986 roku, był Rafał Gan-Ganowicz. Pomagała mu w tym polska artystka, zasłużony członek wrocławskiego SW – Ludwika Ogorzelec begin_of_the_skype_highlightingend_of_the_skype_highlighting. Zarówno na Lutkę, jak i na Rafała mogłam zawsze liczyć i bez ich pomocy i przyjaźni nie sprostałabym zadaniu.

        Ważną rolę podczas pierwszych miesięcy mojego pobytu w Paryżu odegrał również Mirosław Chojecki, wspierając mnie finansowo. Dzięki niemu poznałam też p. Nowaka –Jeziorańskiego, z którym spotykałam się wielokrotnie zarówno w Paryżu, jak i później w Waszyngtonie. Szczerze mówiąc jednak, pomoc z jego strony była raczej symboliczna, gdyż wychodził on z założenia, że z powodu opinii panujących na Zachodzie, opozycja powinna skupić się raczej wokół Lecha Wałęsy.

        Nie bez znaczenia dla mnie była też pomoc jaką okazał mi Piotr Jegliński, szef paryskich „Spotkań”. Powierzał mi bowiem od czasu do czasu robienie korekt wydawanych przez niego książek, co pomogło mi utrzymać się w Paryżu.

        Stałym kontaktem pomiędzy mną, a władzami wrocławskimi miał być prof. Romuald Kukołowicz nazywany przez nas „Starszym Panem”. Przyjeżdżał on co prawda do Paryża stosunkowo często i nawet mieszkał u mnie, ale jakby nic z tego nie wynikało, bo nie przywoził mi oczekiwanych przeze mnie informacji na temat tego co się dzieje w kierownictwie SW i nie wyjaśniał dlaczego organizacja nie odpowiada na moje pytania i postulaty. Nie wiedziałam też po co on tak naprawdę przyjeżdża do Francji, bo nigdy mnie nie informował z kim się spotyka.
To głównie jemu oddawałam moje grypsy, które, jak się potem okazało zapodziewały się gdzieś po drodze. Nie chcę przez to powiedzieć, że Romuald Kukołowicz ich nie oddawał gdzie należy, bo być może ginęły one już na miejscu, we Wrocławiu ? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że „Starszy Pan” również był przeciwny mojej nominacji na pełnioną przez mnie funkcję i nawet usiłował przekonać Rafała Gan-Ganowicza i Lutkę Ogorzelec, aby mnie ignorowali i nie współpracowali ze mną. Dowiedziałam się o tym też dopiero parę lat temu od Lutki Ogorzelec. Ani Lutka jednak, ani Rafał nigdy nie zgodzili się na tę propozycję. Oboje pomagali mi ze wszystkich sił i wspierali duchowo w moich poczynaniach.

        Był to bardzo ciężki okres w moim życiu i czułam się zupełnie opuszczona przez kierownictwo naszej organizacji.
Mimo tych wszystkich przeciwności losu, udało się jednak niektóre sprawy załatwić.

        W dniach od 26 – 29 maja 1988 r. odbyło sie w Paryżu spotkanie z udziałem organizacji wspierających „Solidarność”, na które przybyli również przedstawiciele SW z różnych stron świata. Była to więc doskonała okazja, do wymiany poglądów i nawiązania bliższych kontaktów. W sumie poznałam wówczas działaczy SW z kilkunastu krajów. Wg mojej oceny na rzecz pomocy dla nas działało wówczas na Zachodzie około 60 osób.
Zorganizowanie jakichś wspólnych akcji było jednak bardzo trudne, bo większość tych ludzi, których los rzucił na emigrację, skoncentrowanych było na znalezieniu środków na przeżycie i nie mogło sobie pozwolić na większe zaangażowanie się w sprawy SW. Nie mniej jednak organizowali demonstracje i inne akcje mające nagłaśniać nasze istnienie.

        Jeszcze przed moim przyjazdem do Francji Rafał Gan-Ganowicz wraz z Piotrem Jeglińskim zorganizowali akcję zbierania pieniędzy pod nazwą SOS „Solidarité Combattante”, ale efekty tej akcji były niestety znikome. Aby mieć formalne pozwolenie na organizowanie tego typu akcji, zaraz po moim przyjeździe do Francji założyliśmy wraz z Rafałem Gan-Ganowiczem Stowarzyszenie Przyjaciół SW. (Association les Amis de Solidarité Combatantte) Co prawda dziś mogę to otwarcie powiedzieć, że nasze stowarzyszenie liczyło tylko trzech członków. To był Rafał, mój mąż i ja, ale formalnie istnieliśmy i mogliśmy posługiwać się tą nazwą. I to było najważniejsze.
Udało się w ten sposób zebrać trochę pieniędzy i przekazać trochę sprzętu do kraju. Była to jednak kropla w morzu naszych potrzeb.

        Działania nasze narażone były na niebezpieczeństwa także ze strony różnych agentów, którzy niestety funkcjonowali w naszej organizacji. W ten sposób na przykład, zaraz po moim przyjeździe pojechaliśmy z Rafałem Gan-Ganowiczem do Metzu, gdyż Rafał, jeszcze zanim zjawiłam sie w Paryżu, otrzymał informację od „Starszego Pana”, że ma tam wyznaczone spotkanie z członkiem SW o pseudonimie „Bogdan”, który przybędzie z Niemiec i z którym należy współpracować w sprawie przekazywania sprzętu do kraju. Trudno mi się było w tym wszystkim zorientować, bo wiedziałam, że już w 1986 roku funkcję głównego organizatora przekazu sprzętu do kraju wyznaczono Kalecie i wiem, że z to nim nawiązał kontakt Andrzej Kołodziej. Myślałam więc, że „Bogdan” jest jego współpracownikiem. Ponieważ jednak dość wcześnie okazało się, że jest to po prostu agent SB, więc nasze spotkanie nie zdążyło narobić wielkich szkód.

        Mówiąc o agentach SB chcę wspomnieć jednego z nich, przebywającego wówczas w Niemczech. Zgłosił się on do mnie z informacją, że zamierza wycofać się ze swojej ubeckiej działalności i chce starać się o azyl w Niemczech. Rozmawiał już na ten temat z tamtejszą policją, wyznając wszystko, ale Niemcy zażądali poświadczenia, że jego informacje są prawdziwe. Prosił mnie więc, abym po zapoznaniu się z treścią jego zeznań, wystosowała pismo mówiące, że informacje te okazały się dla naszej organizacji użyteczne. Sprawdzenie przekazanych mi przez niego informacji nie było takie łatwe i zabrało mi kilka miesięcy. Okazało się jednak, że były one prawdziwe i bardzo ważne. Pomogły bowiem zdekonspirować agentów SB, pracujących w przedsiębiorstwie Żegluga na Odrze, dostarczających z zagranicy sprzęt i inne materiały dla SW i działających od kilku lat w tzw. grupie „Kotwica”. Wydałam więc odpowiednie oświadczenie, a całą sprawę przekazałam później Kazimierzowi Michalczykowi, do Berlina, który nawiązał z tym człowiekiem bezpośredni kontakt i zajął się dalszym badaniem tego zagadnienia.

        Misja zagraniczna, której się podjęłam była dla mnie wyjątkowo trudna, bardzo frustrująca i w efekcie, jak już powiedziałam na wstępie, nie udało mi się doprowadzić do skoordynowania działań wszystkich grup i osób zaangażowanych na Zachodzie w pomoc dla SW. Nie znaczy to jednak, że niczego nie udało się osiągnąć. Do pozytywów zaliczam wielką akcję informacyjną, którą udało się przeprowadzić w mediach polskojęzycznych RWE, RFI, Głosie Ameryki i w BBC oraz w środowisku francuskim. Tu trzeba wymienić głównie związek zawodowy FO, który już na początku domagał się uwolnienia naszych przywódców Kornela i Andrzeja Kołodzieja i zapraszał mnie na wszystkie ważniejsze spotkania polityczne, aby mi dać szansę mówienia o Solidarności Walczacej. Inne związki zawodowe francuskie były wierne Lechowi Wałęsie i nie sposób było na nie liczyć.
Wyjechaliśmy też, razem z Romualdem Szeremietiewem, na 2 tygodnie do Londynu, na zaproszenie Tadeusza Jarzembowskiego, szefa tamtejszej Solidarności z Solidarnością gdzie odbyliśmy szereg spotkań z tamtejszą Polonią, udzieliliśmy wielu wywiadów i 15 listopada 1988 roku odbyliśmy spotkanie z przedstawicielami rządu emigracyjnego.
Bywałam też wielokrotnie na spotkaniach z naszymi przedstawicielami w Niemczech i Szwajcarii. W ramach akcji informacyjnej, wysyłałam też listy na różne strony świata, i m.in. do Parlamentu Europejskiego oraz uczestniczyłam w kongresach francuskich partii politycznych. A dzięki Natalii Gorbaniewskiej miałam też okazję prezentować informacje dotyczące SW na łamach Russkiej Mysli.
Utrzymywałam też kontakty z sekcją ukraińską RWE w Monachium kierowaną przez Bohdana Nahaylo.
Za sukces uważam też pozyskanie dla naszej sprawy Jerzego Giedroycia, którego pomoc była dla mnie nieoceniona. Redaktor podsuwał mi niekiedy pomysły, polecał mnie różnym ważnym dla naszej sprawy osobom i wspólnie analizowaliśmy sytuację. Wsparł też finansowo akcję „Żołnierza Solidarnego”, którą uznał za niezwykle ważną.
Inne osoby w Paryżu pomagajace SW to wspomniana już Irena Lasota i Jerzy Targalski, który tam wówczas mieszkał i z którego światłych rad często korzystałam.

        Istniała też wówczas w Paryżu grupa Francuzów, którzy ze wszystkich sił chcieli pomagać Polsce i nie przeszkadzało im, że jesteśmy z Solidarności Walczącej, a wręcz przeciwnie. Utworzyli oni komitet o nazwie „Comité d’Information et d’Action pour la Pologne” i oczywiście nawiązałam z nimi współpracę. Muszę jednak przyznać, że miałam trochę wątpliwości ponieważ byli to trockiści. Zastanawiałam się więc, czy powinnam z nimi pracować, zwłaszcza, że Rafał był temu raczej przeciwny. Doszłam jednak do wniosku, że błędem byłoby pomijanie takiej okazji i rzeczywiście nigdy się na nich nie zawiodłam, bo dzięki nim udało się nie raz przesłać informacje, pieniądze i sprzęt do kraju.

        Nie sposób jest wymienić wszystkich, którzy oddani byli sprawie naszej organizacji i z którymi miałam częste kontakty. Wspomnę jeszcze tylko Jerzego Jankowskiego z Norwegii i Józefa Lebenbauma, który kierował Niezależną Agencją Polską w Szwecji i z którym, o ile wiem, blisko współpracował Andrzej Kołodziej.

        Na zakończenie chciałabym wyjaśnić, że po Okrągłym Stole, na początku lat 90., dalsze pełnienie mojej funkcji było prawie niemożliwe. Zagranica nie chciała nawet słuchać o jakiejś tam SW, gdy, ich zdaniem, w naszym kraju zapanowała już wolność i nie sposób było wytłumaczyć, że to nie jest ta Polska, o którą walczyliśmy i że tę walkę należy kontynuować. Wiedząc jednak, że SW w kraju nie zaniecha walki, skorzystałam jeszcze z zaproszenia Radia Wolna Europa i udałam sie do Monachium, gdzie p. Alina Grabowska przeprowadziła ze mną cykl audycji na temat naszej organizacji. Przypomniałam więc jeszcze raz idee nam przyświecające i zaznaczyłam, że walka nie jest zakończona. Kontynuować jednak należało ją głównie w kraju, bo na Zachodzie, nikt tej potrzeby już nie rozumiał. Była to moja ostatnia oficjalna akcja i po powrocie z Monachium wysłałam wiadomość do Wrocławia, że z braku możliwości dalszego działania, podaję się do dymisji.

 

WYJAŚNIENIA DO RELACJI EWY KUBASIEWICZ - Kornel Morawiecki

Relacja Ewy Kubasiewicz jest obarczona olbrzymią subiektywnością i wydaje się sporą nieznajomością obiektywnego stanu rzeczy. Nie sposób żebym prostował wszystkie nieścisłości. Tekst Ewy jest cennym świadectwem, ale nie oddaje i miejscami wypacza skomplikowane kwestie kontaktów i pomocy otrzymywanej przez SW z Zachodu. Jasne, że te moje uwagi to tylko kolejny przyczynek do obszernego tematu.

Od samego poczatku SW miała na Zachodzie dwie oddane sprawie osoby- moich przyjaciół: Tadeusza Warszę w Anglii i Jerzego Petryniaka w USA. Oni organizowali i przysyłali nam pomoc finansową. W 1985 roku z misją przedstawicielską pojechała do Paryża Ludwika Ogożelec i tam z całych sił organizowała dla nas poparcie ( m. in. od red. Jerzego Giedroycia). Wcześniej na Zachód, w szczególności do radia Wolna Europa do dyr. Zdzisława Najdera jeździł członek Rady SW Michał Gabryel. Naszym wysłannikiem do Rzymu, Paryża i Waszyngtonu był ś.p. Romuald Kukołowicz. Do Niemiec, Szwajcarii i Austrii jeździł Włodzimierz Strzemiński.

Wyjazd Ewy Kubasiewicz był więc kolejną próbą synchronizowania działań SW na Zachodzie. Oczywiście był to wyjazd organizacyjny, ustalony z władzami SW. Wobec  tego, na pewno nie mogłem nigdzie publicznie mówić, że Ewa pojechała, bo postanowiła prywatnie wyjść za mąż. To po prostu jakieś, czyjeś przekłamanie.

Ewa miała akceptację całego kierownictwa SW. Ale nasi przedstawiciele na Zachodzie mieli dużą autonomię. Jakie, my w Kraju mieliśmy środki, żeby ich zmusić do nie ignorowania Ewy? Poza tym nie bardzo rozumiem jak oni rozsiani po świecie mieli podporządkowywać się Ewie? SW była strukturą bardziej uczestniczącą niż hierarchiczną. Jednak gdy Ewa pisze o Jadwidze Chmielowskiej jako o szefie Komitetu Wykonawczego, to daje wyraz swojej ignorancji co do faktycznych ról organizacyjnych. Jadwiga, jako osoba ukrywająca się, tylko dawała swoje nazwisko, nigdy do aresztowania Andrzeja Kołodziej nie była na żadnym posiedzeniu Komitetu, nie brała udziału w formułowaniu oświadczeń, ani w decyzjach. Jej nazwisko pod oświadczeniem Komitetu Wykonawczego, było uzgodnionym z nią, organizacyjnym kamuflażem, nie pełniła więc faktycznej funkcji szefa Komitetu Wykonawczego. Nie mogła więc udzielać, żadnego „szerokiego pełnomocnictwa” Ewie. Całe, bardzo szerokie pełnomocnictwa udzielili jej członkowie Komitetu Wykonawczego: Andrzej Zarach i Andrzej Kołodziej.

Sprawa głębsza, której odpryski pojawiają się w tekście Ewy, to spór jaki w łonie kierownictwa SW toczyliśmy w kwestii naszych zagranicznych przedstawicieli. Pierwsze znaczące pieniądze, rzędu ok. 35 tys. dolarów udało mi się załatwić podczas mojego, prawie dwu miesięcznego pobytu w USA. Nasz wewnętrzny spór w Komitecie Wykonawczym dotyczył wykorzystania tych funduszy. To w kraju były spore środki, gdyż średnia, miesięczna pensja wynosiła 20 dolarów. Można było je użyć do druku, do rozwoju Radia SW i całej Organizacji. Andrzej Zarach był za tym, żeby znaczną część tych pieniędzy dać na zorganizowanie biur naszym przedstawicielom na  Zachodzie, w tym głównie Ewie Kubasiewicz z nadzieją, że oni  zdobędą dla nas jeszcze większe fundusze.  Ta nowa logika, naszego zagranicznego działania miała przeciwników w osobach :W. Myśleckiego, H. Łukowskiej, ś. p. Jana Pawłowskiego i częściowo we mnie. Ale Zarach, który w dużym stopniu rządził finansami przeforsował sporo ze swych zamierzeń. Niestety pieniądze zostawione na Zachodzie nie przełożyły się na kolejne, większe pieniądze z Zachodu. Wydarzenia przyspieszyły i jak słusznie pisze Ewa, okrągły stół w Kraju odciął SW od i tak nie wielkiej pomocy z zagranicy.

Być może ja jako Przewodniczący po nielegalnym powrocie do Kraju i Komitet Wykonawczy jako całość mogliśmy zrobić więcej, żeby ułatwić Ewie i Andrzejowi Kołodziejowi pracę na Zachodzie, ale nie bardzo wiem co by to miało być. Uwagi Ewy, o rzekomo nie przekazywanych grypsach, czy wiadomościach do Jadwigi Chmielowskiej to jakieś nieporozumienia. Po wyjeździe A. Zaracha do USA, przejął jego działkę, podobny do niego w solidności, młody dubler Bogdan, który też wszedł do Komitetu Wykonawczego. Na pewno, ani on , ani ja niczego nie blokowaliśmy. Jeśli   nie spełnialiśmy życzeń i oczekiwań Ewy, to albo nie byliśmy wstanie ich spełnić, albo inne sprawy organizacyjne uważaliśmy za ważniejsze. Rozumiem Ewę, że nie było jej łatwo działać poza Krajem, ale proszę o zrozumienie, że w Kraju nie było łatwiej.

 Kornel Morawiecki 
30 lipca 2010

Uwagi Andrzeja Kołodzieja:

Niewątpliwie rola Ewy Kubasiewicz jako przedstawiciela „SW“ w Paryżu była bardzo istotna dla naszej organizacji niemniej jednak chciałbym uzupełnić o kilka znanych mi faktów.

Od 1985 roku „tajnym“ przedstawicielem „SW“ w Paryżu była Ludwika Ogorzelec. Lutka /tak Ją nazywamy/ nawiązała kontakty ze wszystkimi liczącymi się w Paryżu ośrodkami emigracyjnymi jak: Kultura Paryska / Jerzy Giedroić/, Spotkania / Piotr Jegliński/, Kontakt /Mirek Chojecki/, Biblioteka Polska. Utrzymywała stały kontakt z Księgarniami Polskimi i z takimi postaciami naszej emigracji jak Irena Lasota, Jakub Karpiński, Natalia Gorbaniewska, Jacek Winkler czy Rafał Gan-Ganowicz / w radiu Wolna Europa występował pod pseudonimem „Rawicz“/, który został oficjalnym przedstawicielem „Solidarności Walczącej“ w Paryżu.

Sytuacja ta utrzymywała się w Paryżu przez trzy lata do czasu  przyjazdu Ewy w 1988 roku. Pomimo, że Lutka wprowadziła Ewę we wszystkie swoje kontakty to sytuacja nie była łatwa. Osobiście odwiedziłem Paryż /nielegalnie/ w czerwcu 1988 roku i spotkałem się tam z głównymi reprezentantami emigracji. Sytuacja polityczna była trudna /ze względu na przygotowującą się do rozmów z komunistami „Solidarność“/ lecz nie beznadziejna.
Byliśmy organizacją niepodległościową więc z natury rzeczy mogliśmy liczyć na pomoc „Starej Emigracji“ i organizacji antykomunistycznych a  do takich  z pewnością nie należała „Solidarność“, ani Amnestia  Międzynarodowa, ani Trockiści.

Dlatego nie chcę zgodzić się z sugestią Ewy jakoby to niejednomyślane stanowisko w łonie kierownictwa „SW“ w typowaniu jej na głównego przedstawiciela organizacji na „Zachodzie“ były przyczyną piętrzących się trudności.
Osobiście brałem udział w posiedzeniu „Komitetu Wykonawczego“ kiedy to postanowiliśmy zwrócić się do Ewy z taką propozycją. Tak postanowiliśmy, rozmowy z Ewą Komitet powierzył Andrzejowi Zarachowi i mnie.
Kwestia ta była omawiana w bardzo wąskim gronie członków Komitetu Wykonawczego. Mogła nie wiedzieć o tym Jadwiga Chmielowska, Maciej Frankiewicz czy inni przedstawiciele miast ale doskonale wiedział Kornel więc sugerowanie nieporozumień w tej kwesti w gronie „SW“ jest bezpodstawne, chyba wytworzone na potrzebę chwili.
Dodam tylko, że podczas ostatniego /przed wyjazdem Ewy/ spotkania w Zakopanem – Ewa, Ives, Andrzej Zarach i Ja – nie mieliśmy najmniejszego cienia wątpliwości co do zasadności podjętej decyzji.

Wydawało nam się, że Ewa zdoła skupić wokół siebie działających niezależnie przedstawicieli „SW“ w różnych krajach. Niestety z różnych przyczyn nie powiodło się to zamierzenie.

Również trochę nazbyt krytyczną postrzegam opinię o Bogdanie Borusewiczu. Nie miał on obowiązku wspierania nas / nigdy tego nie deklarował/ jako, że nie tworzyliśmy struktur związkowych a sam też nie odpowiada za decyzje kierownictwa związku.
Jednak taka wycieczka osobista w stronę Bogdana jest krzywdząca ponieważ przez blisko dwa lata korzystałem z jego kanału przerzutowego ze Szwecji a zarazem otrzymywałem sprzęt z tego źródła /finansowany z funduszy „S“/ za jego cichą aprobatą. Utrzymywałem ten fakt w tajemnicy ze względów bezpieczeństwa. Naruszenie tej zasady doprowadziło do mojej wpadki.

Oczywiście, Komitet Wykonawczy wiedział o moich kontaktach szweckich jak i szwajcarskich ale nie dublowaliśmy się. 
Te kontakty jak  wiele innych oparte były na zasadach prywatnego zaufania i wspomagający nas ludzie nie chcieli zmieniać już sprawdzonych przetartych dróg kontaktu.

Między innymi dlatego nie udało się utworzyć w Paryżu głównego przedstawicielstwa „Solidarności Walczącej“ i w zasadzie większość wcześniejszych kanałów funkcjonowało niezależnie do końca działalności.

Andrzej Kołodziej





 

Link   
Szablony stron