WSPOMNIENIE MIRKA KORSAKA:
W Solidarności
Walczącej działałem od 1984 roku. W struktury
SW wprowadził mnie Edek Frankiewicz będący szefem SW SKP. Razem
pracowaliśmy na
wydziale K-1 jako elektrycy. Początkowo moim zadaniem był kolportaż
bibuły i
innych materiałów SW. Powierzono mi również
funkcje skarbnika naszej grupy. W
późniejszym czasie stworzono grupę sabotażowo –
dywersyjną, w której
Frankiewicz powierzył mi wykonywanie zadań specjalnych wraz z Markiem
Bielińskim, Henrykiem Parszykiem oraz Bogdanem Pełką ,
głównie na terenie stoczni
, ale także w mieście.
W jedno ze świąt pierwszego maja przeprowadziłem akcje
kolportażu ulotek. Jadąc trolejbusem linii 22 przed przystankiem na
Wzgórzu Św.
Maksymiliana położyłem duży plik ulotek na dachu pojazdu, nieopodal
tylnego
wywietrznika, po czym wysiadłem z tego trolejbusu. Kiedy pojazd ruszył
ulotki
zaczęły rozsypywać się po ulicy i chodniku. Zauważyła to milicja,
której patrol
znajdował się nieopodal. Zapanowała między nimi nagła panika. Trolejbus
odjeżdżał wciąż rozsypując ulotki i widać było ich wściekłość, ponieważ
byli
bezradni.
Podjęliśmy również akcje wymalowania haseł
antykomunistycznych
na maszynach wydziału K-1. Moim zadaniem było wyłączenie świateł i
stanie na
„czatach”. Trzech pozostałych zajęło się
malowaniem. Przeżyliśmy chwilę grozy,
kiedy pracujący w nocy jeden z mechaników chciał załączyć
światło i uruchomić
jedną z maszyn. Nie mógł jednak tego dokonać, gdyż ja jako
elektryk odciąłem
główne zasilanie wydziału. Musiał się czegoś domyślać bo nie
zgłosił problemu
nadzorowi. Rano zdziwienie pracowników było bardzo duże.
Nikt nie miał pojęcia
kto mógł to zrobić. Cieszyli się jednak wszyscy. Mechanicy z
nocy byli
przesłuchiwani przez SB, jako osoby, które miały zrobić
konserwacje. Nikt z
nich nie przyznał się do niczego. Twierdzili, że nic nie widzieli, ani
nie podejrzewali.
Następne akcje sabotażowe polegały na unieruchamianiu suwnic
poprzez wyjmowanie bezpieczników i zakładanie stalowych
drutów na szynach
zbiorczych. Powodowało to zwarcie i zatrzymanie urządzeń (tym zajmował
się
głównie Edek). Robiliśmy to mimo dużego zagrożenia
oskarżeniem o terroryzm.
Pewnego dnia po godzinach pracy dostaliśmy się z Edkiem na
wydział K-1 i przerobiliśmy sterowanie syreny alarmowej. Kolejnego dnia
jeden z
zaufanych ludzi nie związany z elektrykami stoczni uruchomił tę syrenę
dezorganizując pracę na wydziale. Przyjęte było, że jest to sygnał do
przerwania
pracę, więc świetnie sprawdzało się przy inicjacjach
strajków. Zwykle syrena
nie wyła długo, gdyż któryś z majstrów znajdował
ukryty wyłącznik i zatrzymywał
sygnalizator. Powtarzaliśmy tę akcję kilkakrotnie,
zmieniając miejsce ukrycia włącznika, aż
kierownictwo kazało odłączyć syrenę całkowicie od zasilania. Nie
patrzyli na
to, że w przypadku zagrożenia nie można było powiadomić ludzi. Życie
pracowników
nie miało dla nich żadnego znaczenia. Liczyło się tylko wykonywanie
planów.
Przytoczyłem tutaj kilka spraw dla pokazania co
robiliśmy. Nie wszystko pamiętam, szczegóły uciekają z
pamięci. Nie o wszystkim
chcę i mogę jeszcze
mówić, ponieważ niektórzy
koledzy wolą pozostać anonimowi |