Po
lewej: scaner do nasłuchu SB. Obok, jeden z nadajników jakie
używaliśmy.
Kartki z zapisem nasłuchu kanałów SB, z października 1988.
Zjdjęcie podsłuchu wykrytego w gniazdku z prądem, po prawej gniazdo
"czyste".
Poniżej
fragment
korespondencji Romana Zwiercana z Jankiem Białostockim. Roman prosi o
przekazanie nadajnika z przygotowaną do emisji audycją,
które
przygotowywał Janek. Zachowana korespondencja pochodzi z końca 1988
roku.
Andrzej
Kołodziej ściągnął duży, o mocy 100 W, nadajnik na częstotliwość II
programu TVP. Piotr Jagielski, w którego był dyspozycji,
wspomina: "Nadajnik pochodził z
Francji. Został wykonany z udziałem Pana który nadal pracuje
w RF ( publiczne radio francuskie). Niestety nie pamiętam jego
nazwiska. Jest teraz jednym z dyrektorów RF. Najczęściej
wchodziliśmy tym nadawaniem na kanał telewizyjny, w Gdańsku na
Przymorzu. To był lokalny program w TV pr. 2 - prawdopodobnie na
częstotliwości 77,25 MHz . O 19.00 nadawali wiadomości lokalne, chyba
nazywały się jak teraz, - Panorama. Za drugim i następnymi
razami były emocje bo i my i bezpieka czekaliśmy na 19.00"
Poniżej
nadajniki produkowane we Wrocławiu. Po lewej stronie radiotelefony
przenośne i skaner do nasłuchu SB.
Dysponowaliśmy
też radiotelefonami. Kilkoma przenośnymi i trzema samochodowymi o mocy
4 W. Był to sprzęt zarezerwowany do akcji specjalnych.
Krótkofalówki samochodowe wyposażone
były w anteny
magnetyczne, które można było przyczepiać do dachu
samochodu.
Dzisiaj jest to powszechnie stosowane, w latach 80" był to sprzęt
nowoczesny.
radiotelefony samochodowe.
Solidarność Walcząca
w Trójmieście rozpoczęła nadawanie audycji radiowych
stosunkowo późno, dopiero
po okrzepnięciu struktury i pozyskaniu nadajników .
Otrzymano je z Wrocławia
w 1987 roku, a później z Francji.
Prekursorem, choć jeszcze nie w ramach SW, był Roman Zwiercan,
który wraz z
Witoldem Marczukiem wyemitował kilka audycji radia Solidarność, w 1985
roku w sopockiej dzielnicy Brodwino. Był to jednak tylko epizod opisany
w relacji Romana pt. „Przygoda
z radiem”.
Audycje SW
rozpoczął nadawać Andrzej Kołodziej w połowie 1987 roku. Nie były to
jednak jeszcze
audycje przygotowywane w Trójmieście, lecz we Wrocławiu.
Andrzej wspólnie z Ewą
Stoja, w ramach testów, emitował program z
mieszkań i klatek schodowych, m.in. w Gdańsku Siedlcach, na osiedlu
Mickiewicza, z falowca przy ul. Obrońców Wybrzeża, na
Żabiance z mieszkania
przy ul. Sztormowej i na Zaspie przy ul. Startowej obok bloku, w
którym
mieszkał Wałęsa, z mieszkania p. Geny Makowicz. W Gdyni miejscem
nadawania było
mieszkanie na Wzgórzu Nowotki (obecnie Biskupa Dominika)
przy ul. Ujejskiego.
Przy dostrajaniu
sprzętu i nadajnika na drugi program telewizji
pomagał Piotrek Jagielski. Pracował on
wówczas w gdyńskim Radmorze.
Piotrek zajmował się także przeglądem, naprawami i
przeróbkami nadajników,
głównie dla „Solidarności”. Zorganizował
grupę nazywaną „Radiem Terleckiego”,
która nadawała audycje w całym Trójmieście.
Współpracował od 1982 roku z
Bogdanem Borusewiczem, a Andrzejowi
głównie dostarczał „ochronę”, a więc
odbiorniki radiowe nastrojone na
częstotliwość milicji i SB oraz skanery służące temu samemu celowi.
Podstawowym problemem
przy nadajnikach dużej mocy, których przerzut z Francji
zorganizował Andrzej, była niestabilność
sygnału. Miały ten feler, że częstotliwości
„rozjeżdżały się” i trzeba było je precyzyjnie
dostrajać prawie po każdym
użyciu.
Ten sam problem
zauważył Jan Białostocki, który otrzymał nadajnik od
Andrzeja pod koniec 1987
roku, tuż przed jego aresztowaniem. Już po aresztowaniu Andrzeja
Kołodzieja,
Marek Czachor przejął sprzęt elektroniczny zdeponowany u Piotra, między
innymi
kilka skanerów. Dwa nadajniki dużej mocy pozostały w gestii
Piotra.
Pierwszy komunikat,
który nadał Jasiu, dotyczył aresztowania Romana Zwiercana.
Tekst przygotował
Marek Czachor podpisując się jako Michał Kaniowski. Janek przeredagował
go na
potrzeby nagrania. Nadawał w Gdyni z Piotrem Bagińskim, kolegą z AWFu,
z lokalu
przy ul. Śląskiej 51/30. Na tym samym osiedlu mieszkała Teresa Zajdel.
To ona
po usłyszeniu komunikatu jako pierwsza, nie wiedząc o tym, że to Jana
sprawka,
przybiegła do Jadwigi Białostockiej
krzycząc
„Pani Jadziu, niech Pani
szybko włącza, bo nadają…”. Było to jeszcze w
trakcie trwania audycji i pani
Jadzia ze stoickim spokojem odparła: „wiem, wiem”,
jakby to było coś całkiem
normalnego. Oczywiście nie przyznała się, że to jej syn
„sieje wolne słowo” w
eterze. Jan przyznaje, że emocje były olbrzymie. Nie znali zasięgu
urządzenia. Przed przystąpieniem do pracy, należało dokładnie
przestrzegać
instrukcji rozwieszania anteny aby maksymalnie wykorzystać możliwości
sprzętu.
Kilka audycji nadali z mieszkania Jasia, ale było to niebezpieczne,
ponieważ
mieszkanie to było równolegle używane jako punkt do
przerzutu bibuły.
W
nadajniku ciągle coś się psuło i trzeba było
wymieniać a to jakieś oporniki, a to jakieś układy. Naprawiali to
elektronicy z
politechniki. Radiowcy w stoczni też coś reperowali. Swój
udział w naprawach
miał Włodek Dunin, który organizował części u siebie w
pracy, w MORSie.
Reperacje nie pomagały na długo. W którymś momencie okazało
się, że więcej
czasu zabierało organizowanie części do nadajnika i jego naprawy niż
sama
praca. Dzisiaj wiemy, po relacji Piotra Jagielskiego, że chodziło o
niestabilność sygnału, uciekanie z żądanej częstotliwości. W końcu
Janek
zaangażował do pomocy znajomego krótkofalowca, Janusza Smyk,
który
fantastycznie poradził sobie z problemami, wzmacniając dodatkowo siłę
sygnału.
Janusz mieszkał w Gdyni na Karwinach, gdzie próbował
urządzenie po każdej
poprawce . Sąsiedzi mieli
problemy z odbiorem programów TV, bo
przy każdym włączeniu nadajnika zapadała cisza. Fonia była skutecznie
zagłuszana, mimo że żaden tekstowy sygnał nie szedł w eter. Przerobił
on sposób
zasilania tak, że można było podłączać nadajnik do zapalniczki
samochodowej, co
znacznie upraszczało instalację i przyspieszało
„zwinięcie” sprzętu w razie
zagrożenia.
Jasiu dysponował
starą Zastawą i przystosował ją na potrzeby emisji radiowych.
Zamontował na
dachu aluminiowy bagażnik
- taki zwykły,
jak kiedyś produkowali - i wmontował w niego przystosowaną specjalnie
antenę.
Były jednak problemy, bo antena musiała spełniać określone parametry, a
rozstaw
rurek bagażnika nie spełniał tych wymagań. Po kilku próbach
udało się i
nadawanie ruszyło pełną parą. Zasięg był
znacznie mniejszy niż przy emisji z wyżej położonych mieszkań, ale
rekompensowane było to ilością audycji i wielością miejsc, z
których można było
nadawać. Wybierane były do tego celu wyżej położone punkty w osiedlach.
Było to
też znacznie bezpieczniejsze. Audycje były zwykle bardzo
krótkie i wchodziły na
częstotliwość telewizyjną.
Było to
korzystne, ponieważ nasze audycje nie musiały i nie były zapowiadane w
prasie.
Po kilku minutach emisji na Płycie Redłowskiej przejeżdżało się np. na
Witomino. Niewielki zasięg sygnału ograniczał praktycznie do zera
możliwość
namierzenia.
Początkowo, kiedy
jeszcze nie było wiadomo na ile nadawanie z samochodu jest bezpieczne,
Jan
jeździł z Włodkiem Duninem. Później uznał, że będzie nadawał
sam, zyskując
miejsce pasażera,
gdzie pod przykryciem
„ pod ręką”, miał cały sprzęt. Po prawie roku
nadawania i ciągłych przeróbek,
radio poszło do kolejnego remontu do elektroników. Prawdopodobnie już nie
wróciło. Szczęśliwie w
tym czasie, pod koniec 1988 roku, Jasiu otrzymał drugi nadajnik od Edka
Frankiewicza. Był to sprzęt pozyskany za pośrednictwem Tymczasowej
Komisji
Zakładowej NSZZ „Solidarność”, Stoczni im. Komuny
Paryskiej w Gdyni. Okazało
się, że związkowcy nie bardzo mają ludzi, którzy mogą
nadawać. Przetestował go
wcześniej Roman Zwiercan z Małgosią Żywolewską (Jolką) nadając
kilkanaście audycji,
również z samochodu. Gdy okazało się, że jest w pełni
sprawny, nadajnik wrócił
do Edka i za jego pośrednictwem do Jana. Przekazanie odbyło się w
samochodzie
zaparkowanym na ul. Tatrzańskiej w Gdyni, przy lesie. Do nadajnika
załączona
była mało precyzyjna instrukcja i
Jasiu, przed
rozpoczęciem pracy musiał
skorzystać z pomocy Janusza Smyka, który wyjaśnił zasady
jego działania.
Problem polegał na tym, że nadajnik zbudowany był zupełnie inaczej niż
wcześniej użytkowany.
Była to niewielka
podłużna skrzynka, pomalowana na zielono, do której
podłączano zwykły,
prymitywny magnetofon kasetowy. Całość nie zajmowała dużo miejsca.
Można było
spokojnie zmieścić urządzenie na siedzeniu samochodu i przykryć
ręcznikiem. Nie
było nic widać. Podczas pierwszego, testowego użycia nowego nadajnika
przez
Jana, u siebie w domu, obecny był Edek Frankiewicz.
Jasiu zorganizował
studio, w którym nagrywano teksty. Początkowo był problem z
lektorami, bo nie
mógł to być nikt znany esbecji aby głos nie został
rozpoznany. Wreszcie po
wielu próbach, znaleziono Marka Czapiewskiego,
który w ocenie słuchających miał
„radiowy” głos. Audycje rozpoczynały się fragmentem
piosenki „Mury” Jacka
Kaczmarskiego. Na pewno te, które Edek otrzymywał z TKZ-tu.
Nie jesteśmy pewni, czy również nasze. Proszono też
słuchaczy, aby potwierdzili odbiór migotając światłami w
swoich mieszkaniach.
Audycje komponował osobiście Jan. Były nadawane regularnie i często
zmieniane. Przeważnie w
soboty, gdy
ludzie siedzieli przed telewizorami, nadawaliśmy nową porcję
wiadomości.
Oficjalne teksty komunikatów od początku 1988 r. docierały
do studia za
pośrednictwem Marka Czachora. Spotykał się z Janem w Gdyni, na
granicy lasu i wędrowali od ul. Witomińskiej w górę, do
starych torów
prowadzących od ul. Podolskiej do jakiegoś leśnego obiektu wojskowego.
Następnie zataczali łuk nad cmentarzem i szli, aż do Chylonii. Poza
tymi
materiałami, do przygotowania audycji wykorzystywane były także informacje z gazetek.
Maciek Kuna wspomina, że w
połowie 1988 roku, za
pośrednictwem Marka Czachora skontaktował się z Jasiem.
Otrzymał
od niego nadajnik. Było to w trakcie strajków, w stoczni.
Maciek
próbował wyemitować audycję, ale ponieważ nie udało mu się
złapać sygnału we własnym radiu, uznał, że jest coś popsute i
zawiózł nadajnik do naprawy, komuś "mieszkającemu w Sopocie,
w
wieżowcu, na Brodwinie". Był tam kilka razy ale radio wciąż
nie
było naprawione.
Nie
potrafimy ustalić dzisiaj, do
kogo trafił nadajnik i czy faktycznie był popsuty. Możliwe, że nadajnik
był na częstotliwość telewizyjną, nie radiową, więc sprawdzenie przez
Maćka nie było miarodajne.
Jest to możliwe, bo wszystko wskazuje na to, że opisane zdarzenie
dotyczyło nadajnika, który Jan przekazał do kolejnej naprawy
i
"który, prawdopodobnie, już nie wrócił".
Radio
Solidarności
Walczącej w Trójmieście zakończyło nadawanie w 1990 roku,
tak jak pozostałe
struktury SW. Nigdy nie zostało namierzone i nikt, w związku z jego
działalnością, nie był represjonowany.
|