|
|
Edek Frankiewicz: Moje wspomnienia dotyczące
głośnej sprawy wpadki Krzysztofa Szymańskiego.
Prawdopodobnie było to w maju 1986 roku. Jeden z
moich
ludzi działających w SW SKP, pracownik wydz. K-1 Bogdan Pełka,
kolporter materiałów SW, miał kontakt z Zygmuntem
Oleksiakiem,
pracownikiem wydz. K-2 (tajnym członkiem Tymczasowej Komisji Zakładowej
NSZZ "Solidarność" Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni).
Oleksiak
ps. „Czarny” domyślając się, że Pełka może mieć
wiedzę o
dojściu do szefostwa SW, zasygnalizował potrzebę pilnego kontaktu z
Andrzejem Kołodziejem. Poinformował, iż człowiek, który
przyjechał z zachodu ma bardzo ważne informacje i materiały do
przekazania Andrzejowi. Bogdan będąc moim człowiekiem, poinformował
mnie o zabieganiu o kontakt, jak już wiemy Szymańskiego z Kołodziejem.
Oleksiak będąc członkiem Tymczasowej Komisji zakładowej
„Solidarności” uchodził za osobę poważną i pewną.
Wydawało mi się to tematem ważnym i
pewnym, więc
przekazałem go do konsultacji najprawdopodobniej Romanowi Zwiercanowi,
który miał stałą łączność z Andrzejem. Kołodziej sprawiał
wrażenie, jakby wiedział czego sprawa dotyczy. Prawdopodobnie Roman
opracował plan spotkania Szymańskiego i Kołodzieja. Miejscem docelowym
był las (Trójmiejski Park) z drugiej strony Dworca
Głównego w Gdyni, od strony ul. Wolności. Oleksiak
przyprowadził
Szymańskiego na dworcowy peron, ja go przejąłem i doprowadzając do lasu
upewniłem się że nie mamy „ogona”.
Mieszkałem niedaleko i często
spacerowałem
odludnymi ścieżkami. Pokluczyłem więc trochę po terenie,
który
znałem jak własną kieszeń. Obserwowałem dokładnie i po upewnieniu się,
że nie ma nikogo obcego na moim ojczystym terenie, przekazałem
„kuriera” Romanowi, który wyposażony był
w
„skaner” i nasłuchiwał ewentualnej aktywności
ubecji,
która musiałaby używać radia aby nas nie zgubić, w przypadku
obserwacji. Roman przejął Szymańskiego odprowadzając w głąb lasu do
Kołodzieja.
Więcej kontaktów z
Szymańskim nie miałem, co
spowodowało, że mnie nie zidentyfikował na zdjęciach okazywanych przez
esbecję po wpadce.
Po dłuższym czasie, dokładnie nie
pamiętam, we
wrześniu 1987 roku Andrzej Kołodziej skontaktował się z Jankiem
Białostockim (człowiekiem pewnym, obdarzonym dużym zaufaniem w SW) w
celu odbioru przyczepki campingowej z parkingu przy hotelu
„Heweliusz” w Gdańsku. Miała to być przesyłka ze
Szwecji.
Janek posiadał auto marki
„Zastawa”.
Poprosił mnie o pomoc w przetransportowaniu tej przyczepki. Ze względu
jednak na brak haka holowniczego, uznaliśmy, że nie jesteśmy w stanie,
w określonym czasie, wywiązać się z zadania. Po konsultacji doszliśmy
do wniosku, że możemy tylko poinformować Andrzeja, o niemożliwości
przerzutu z powodów technicznych.
Andrzej ze względu na brak czasu i
ważność
materiałów, które znajdowały się w tej
przyczepce,
zorganizował lawetę, która miała ja przetransportować.
Nikt się nie spodziewał, że camping był
obstawiony
a przesyłka pilnowana od chwili wysłania. Oczywiście przy odbiorze jej
uczestniczył sam Szymański, który koordynował całą sprawę.
Następstwa i konsekwencje tej akcji
poznaliśmy z
Jankiem, z konferencji Urbana w TVP biorąc głęboki oddech, że nie
jesteśmy już za kratkami. W transporcie, poza sprzętem poligraficznym
były materiały określane przez rzecznika rządu jako "sprzęt
terrorystyczny". Wyglądało to wtedy poważnie.
Szymański ostatecznie sypnął m.in.
Oleksiaka -
„Czarnego”, którego w konsekwencji
zatrzymała
esbecja i przesłuchała na Okopowej w Gdańsku. Przy zwolnieniu wręczono
mu jednocześnie wezwanie na ponowne przesłuchanie w Warszawie. Po
wyjściu z siedziby ubecji Oleksiak pojawił się w stoczni i
skontaktował z Pełką informując Bogdana o przesłuchaniu, oraz o
wezwaniu na Rakowiecką w Warszawie.
Co Oleksiak zeznawał na tematy
układów
konspiracji stoczniowej, do dzisiaj nie wiemy. Wiadomo jedynie z akt
IPN, że podczas przesłuchania w Gdańsku zachował się poprawnie i
dopiero w Warszawie opisał sposób
kontaktu Szymańskiego z
Kołodziejem. Co wpłynęło na zmianę postawy, możemy się tylko
domyślać, zwłaszcza, że po opisaniu interesujących ubeków
zdarzeń, odmówił (wg. zapisów
przesłuchania) zeznań
na inne tematy i nikt go już ponownie o nic nie pytał. Dość dziwne, że
ubecy nie zadawali żadnych pytań po takim oświadczeniu.
Pełka oczywiście ostrzegł mnie o
„rozmowach” Oleksiaka. Spowodowało to dużą
niepewność. Nie
wiedziałem jakie środki zaradcze zastosować. Miałem świadomość, że
Rakowiecka to nie „przedszkole”. Obawiałem się, że
prędzej
czy później „Czarny” pęknie i zacznie
sypać. Nie
wiedziałem jednak na jaką skale.
Domyślałem się, że Oleksiak może mnie
identyfikować
z aktywną działalnością w Solidarności i Duszpasterstwie Ludzi Pracy.
Przekonany jednak byłem, że nie miał wiedzy o mojej pozycji w SW.
Mógł się tylko czegoś domyślać. W ostateczności zostałem
bardzo
mile zaskoczony, bo w tej sprawie nie zostałem zatrzymany ani
przesłuchiwany przez SB.
W późniejszym czasie spotykałem Oleksiaka w ramach działań
Solidarności, głównie w Kościołach. Nie afiszowałem się z
powiązaniami z Solidarnością Walczącą, ponieważ uważałem
wówczas
(jak i cała moja grupa) „Czarnego” za osobę
współpracująca z esbecją.
Oleksiak oczywiście nadal działał w
strukturach TKZ
Stoczni. Czy miał ciche przyzwolenie esbecji – tego nie
wiemy.
Wszyscy, którzy byli związani ze strukturami Solidarności
Walczącej uważali wówczas TKZ za strukturę zdominowana, w
dużej
części przez SB.
|
|