Małgosia Zwiercan:
Pierwsze moje zadania.
Bardzo poważnie
potraktowałam swoją przynależność do
Solidarności Walczącej.
Chciałam działać, coś robić,
i małe i te wielkie rzeczy.
Dzisiaj po ponad 20-stu
latach moje wspomnienia mogą wydawać się niepozorne, nic nie znaczące,
ale
wiem, że każdy członek czy sympatyk, który cokolwiek robił
znaczył bardzo dużo.
Był ogniwem z jednego wielkiego łańcucha.
Od czegoś trzeba było zacząć
i uczyć się działania w podziemnych strukturach.
Pierwsze moje zadania jako
łącznika wydawały się bardzo proste. Miałam pójść do
Andrzeja Gwiazdy,
przekazać informację od Romka Zwiercana i przynieść odpowiedź. Niby
takie nic,
coś co powinno zająć mi 5 może 10 czy 15 minut. Ale zacznę od początku.
Miałam samochód, takiego
starego „garbuska”, - Romek poprosił mnie żebyśmy
wieczorem pojechali na Żabiankę
do Andrzeja Gwiazdy. Jak
już pisałam
miałam przekazać informację i przynieść odpowiedź. Po drodze Romek
powiedział
mi, że mieszkanie jest na podsłuchu, mogę rozmawiać o wszystkim, ale to
co
ważne możemy tylko pisać. Zaparkowałam samochód dosyć daleko
od ich bloku i
poszłam, Romek został przy samochodzie. Trafiłam bez problemu,
przedstawiłam
się, Jolka od Jacka (takie były nasze pseudonimy). Andrzej przywitał
mnie
bardzo serdecznie, właśnie jadł kolację – naleśniki,
których połowa od razu
znalazła się na talerzyku dla mnie. Rozmawialiśmy jak starzy znajomi.
Podczas
rozmowy przekazałam Andrzejowi wiadomość i dostałam odpowiedź.
Pożegnałam się z
gospodarzami i cała w skowronkach wróciłam do Romka. Dopiero
jak zobaczyłam
jego twarz zorientowałam się, że jest coś nie tak. Nie było mnie 1,5
godziny.
Romek przez ten czas miał już różne wizje mojego zamknięcia. Wracaliśmy do Gdyni, Romek
z potwornym bólem
głowy, ja z mieszanymi uczuciami. Czy będę mogła jeszcze kiedyś jakoś
pomóc,
coś zrobic.
Minęło kilka dni i trzeba
było przewieźć offset (maszynę do druku) z Gdańska Olszynki do Gdyni
Chylonii –
na tzw. Meksyk. Wynajmowałam tam mały pokoik na poddaszu.
Pokój pode mną był
akurat wolny i Romek doszedł do wniosku, że możemy tam na jakiś czas
uruchomić
drukarnię. Właścicielka, przemiła staruszka mieszkała na dole i bez
problemu
odnajęła mi wolny pokój. Oczywiście nie zdawała sobie sprawy
co tam będziemy
robić. Romek umówił się z Jerzym Kanikułą i pojechaliśmy
wieczorem we troje do
Gdańska Olszynki. Humory nam dopisywały, podróż szybko
minęła. Do Bolka Toczko
trafiliśmy bezbłędnie - tam był schowany offset. Romek z Jerzym z
wielkimi
trudnościami zapakowali maszynę na tylne siedzenie do
„garbuska” i ruszyliśmy w
drogę powrotną do Gdyni. Jechaliśmy
obwodnicą
na pozór beztrosko opowiadając różne dowcipy. Na
moje pytanie co mam mówić ( co
wieziemy) jak nas zatrzyma milicja, chłopcy ze śmiechem odpowiedzieli,
że
wieziemy pralkę. Fajna pralka – czarna jak bezgwiezdna noc. Przyjechaliśmy na miejsce
w super humorach.
Jednak na następny dzień bolały mnie mięśnie karku i ramion. Moje
mięśnie
uświadomiły mi jak bardzo jechałam spięta i pełna obaw. Wczorajsza
beztroska
była tylko pozorna. Ale byłam szczęśliwa, kolejna sprawa była
załatwiona.
Offset trafił do drukarni,
ale niestety okazało się, że jest niesprawny. Trzeba było ściągnąć
mechanika.
Nikogo nie mieliśmy. Nie wiem jak, ale Romek ustawił mi spotkanie z
najlepszym
mechanikiem w trójmieście Zygmuntem Sabatowskim. Musiałam
tak prowadzić rozmowę,
żeby naprawił nam offset nie wiedząc dla kogo. Wydawało nam się, że tak
będzie
bezpieczniej. Obawialiśmy się, że jako najlepszy mechanik może być
pilnowany. Udało
się, przerzucaliśmy go dwoma samochodami, klucząc po
Trójmieście i część drogi
pokonując przez las. Staraliśmy się tak dobrze, że nawet wieziony nie
wiedział
gdzie jest i dla kogo jest to zlecenie. Kilka godzin trwała naprawa
maszyny,
ale wreszcie ruszyła i do końca była niezastąpiona. Już nocą odwiozłam
Pana
Zygmunta do domu. Dziękujemy Panu w imieniu SW.
|