Pół jawnie,
pół legalnie
Już jesienią 1988 zauważało się tendencje niektórych
działaczy do półjawnego występowania. Uznałem, że
póki nie naraża to działań
prowadzonych w konspiracji, ludzi i bazy poligraficznej odtwarzanej w
wielkim
trudzie i wysiłku, należy na to zezwalać. Z najbardziej znanych
osób, które już
na początku 1989 roku zaczęły włączać się w ten nurt był Marek i Magda
Czachor.
Nie występowali oczywiście jako członkowie SW. Angażowali się w
inicjatywy, a
później wręcz je inspirowali, głównie pod szyldem
ruchu Wolność i Pokój. W
połowie 1989 głównie to zdecydowało że podczas spotkania
Komitetu Wykonawczego
SW zgłosiłem kandydaturę Marka, na jawnego przedstawiciela Solidarności
Walczącej w Trójmieście. Marek zaakceptował propozycję i
występował już
oficjalnie jako człowiek SW.
W Gdańsku aktywnie uczestniczyła w propagowaniu celów
SW Lila Badurska. Wykorzystywała msze w kościele św. Brygidy i
wszystkie
demonstracje. Rozprowadzała prasę nie kryjąc się z tym, co narażało ją
na spore
ryzyko. Znali Ją aktywni uczestnicy manifestacji i identyfikowali z
Solidarnością
Walczącą, nie mogła więc prowadzić działań konspiracyjnych. W
krótkim czasie
zebrała wokół siebie podobnych zapaleńców,
którzy przedkładali jawne
występowanie na „zadymach” od cichego knucia po
kątach. Jej mieszkanie, „od
zawsze”, jeszcze od czasów organizacji Wolnych
Związków Zawodowych było
miejscem spotkań. Sprzyjało
temu idealne
położenie, sto metrów od dworca Gdańsk Główny, i
gościnność gospodyni,
dzielącej się przysłowiowym, ostatnim kawałkiem chleba. W jedynym,
kilkunastometrowym pokoiku, często ktoś „waletował”
na podłodze.
Pamiętam, że Jej protegowany, Bogdan Spodzieja, po
krótkim okresie działalności podczas której
próbował swoich sił jako drukarz,
został jawnym przedstawicielem SW na terenie Gdańska. Lila prowadziła
już
wówczas jawne, oficjalne biuro informacyjne SW. Był koniec
1989 roku. Wcześniej
Bogdan organizował grupę SW w stoczni gdańskiej. Przeszkoliliśmy, razem
z
Jurkiem i Jackiem kilku jego chłopaków i przekazaliśmy
kompletny zestaw sprzętu
do wydawania własnej gazetki, włącznie z elektroniczną maszyną do
pisania i
powielaczem. Jeszcze wcześniej, osobiście przeszkoliłem Bogdana w
obsłudze
powielacza i udostępniłem mu lokal u Bolka i Marysi Toczko.
Nie mieliśmy wówczas nadmiaru sprzętu, w okresie
między październikiem 1988 a
sierpniem 1990 otrzymałem tylko jeden powielacz od Magdaleny
Wysznackiej-Żurawskiej i Krzysztofa Żurawskiego. Uznałem jednak, że
warto
doposażyć ludzi, ze środowiska, do którego mieliśmy
utrudniony dostęp jako
bastionu Wałęsy. Liczyłem, że pozyskany przyczółek pozwoli
na rozwój
niezależnych od władz związkowych struktur. Myliłem się. Dostali się
pod
bezpośredni wpływ Joanny Gwiazdy, która uznała, dzisiaj to
przyznaje, że
istnienie SW stanowi zagrożenie dla jej pozycji. Zrobiła więc wszystko,
aby pod
pretekstem reaktywacji „Wolnych Związków
Zawodowych”, konkurencyjnych do NSZZ
„Solidarność” przejąć i ludzi i stojące za nimi
zaplecze. Oficjalnym powodem
oderwania Bogdana i jego grupy od nas było „Nie łączenie
działalności WZZ-tów z
żadnymi innymi grupami opozycyjnymi”. Nie rozumiałem tego
wówczas. Wyjaśniła to
Joanna w wydanej, w 2005 roku książce „Gwiazdozbiór
w Solidarności”: "Nasze stosunki
z SW były w zasadzie
dobre, chociaż nie akceptowaliśmy wodzowskiego modelu organizacji, a
cel
polityczny – wyprowadzenie z
„Solidarności” całego radykalnego skrzydła
–
uważaliśmy za szkodliwy dla przyszłości Polski. " oraz, że powstanie
Solidarności Walczącej było dla Niej „prawdziwą
klęską”. Fragment książki "Gwiazdozbór w Solidarności".
Wraz z
ujawnieniem przedstawicieli, od połowy 1989 roku, prostsze stały się
kontakty i
do Marka i Lili zgłaszało się mnóstwo osób,
chcących działać. Efektem tego była
organizacja anyżarnowieckich wystąpień. Przypomnę, że chodziło o
zablokowanie
budowanej, według technologii sowieckich, elektrowni atomowej w
Żarnowcu. Przy
organizacji pozacierały się różnice i ludzie z
różnych ugrupowań działali
wspólnie. Anarchistów, Federację Młodzieży
Walczącej, ruch Wolność i Pokój,
Solidarność Walcząca a także wiele osób nie identyfikujących
się z żadną z tych
organizacji, zjednoczył jeden cel. Było to bardzo budujące. Kolejnym
przykładem, już nie z takim rozmachem przygotowywanej akcji, była
okupacja
budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, w obronie
niszczonych
dokumentów. Akcja rozwinęła się spontanicznie, 29 stycznia
1990 r., po mszy w
kościele Św. Brygidy. Pochód uformowany z
uczestników, przemaszerował pod
budynek i tam, po kilku przemowach, wobec bierności przebywających
wewnątrz
działaczy partyjnych, sforsował drzwi i zajął cały budynek. Okazało
się, że w
tym czasie „mielono” w podziemiach dokumenty.
Wśród uczestników była Lila
Badurska wraz z grupą przyjaciół z SW. Nie mieli
przygotowanych transparentów
więc nie byli widoczni, i mimo, że Lila przekazała
„organizacyjny megafon”
prowadzącym manifestację ludziom z FMW, dzisiaj przemilcza się w
relacjach
udział Solidarności Walczącej. (Przykładem jest opracowanie Sławomira
Cenckiewicza, historyka z IPN, na którym bazuje większość
opisów tych
wydarzeń).
W nocy, budynek
został „odbity” przez MO i
„antyterrorystów” w obecności
„solidarnościowego”
ministra, Aleksandra Hala. Nagłośnienie sprawy uchroniło, przed
całkowitym
zniszczeniem akt PZPR w Gdańsku, które są dzisiaj najlepiej
zachowanym zbiorem
dokumentów w Polsce.
Kolejnym,
jawnym
działaniem, pod koniec marca 1990 roku, była okupacja Komitetu
Miejskiego PZPR
w Gdyni, zorganizowana na rzecz Komitetu Obywatelskiego
„Solidarność” w Gdyni,
kierowanego wówczas przez Franciszkę Cegielską,
który chciał przeznaczyć
pomieszczenia zajmowane przez komunistów, na potrzeby
Miejskiego Ośrodka Pomocy
Społecznej, ale nie mógł usunąć PZPR. Po okupacji
pomieszczeń, obiekt został
przekazany na potrzeby społeczne w ciągu tygodnia. Ciekawostką jest
fakt, że
ówczesny prezydent Gdyni, przyznał w
liście do p. Franciszki, że przekazanie
pomieszczeń jest następstwem zajęcia budynku przez młodzież z
Solidarności Walczącej.
|