|
|
"Tacy ludzie są potrzebni". Jan Paweł II
"Tacy ludzie są nam potrzebni..."
Takimi słowami przywitał mnie i Kornela
Morawieckiego Papież Jan Paweł II podczas audiencji 3-go maja 1988 roku
po mszy porannej w Watykanie.
Zbyt wielkie wzruszenie i doniosłość chwili (wydarzenia)
sprawiły, że nie zapamiętałem co Ojciec Święty mówił dalej.
Prawie temu nie dowierzałem, bo przecież jeszcze trzy dni temu jadłem
śniadanie w celi aresztu śledczego przy ul. Rakowieckiej w Warszawie i
miałem przed sobą raczej niewesołą perspektywę.
Na Rakowiecką trafiłem w styczniu 1988
roku, kiedy to po kilkuletnich poszukiwaniach zostałem aresztowany
przez Służbę Bezpieczeństwa w Gdańsku i natychmiast przewieziony do
Warszawy. Działałem wówczas w Solidarności Walczącej a ściślej
byłem Przewodniczącym Komitetu Wykonawczego tej organizacji.
Po wielu latach działalności najpierw
opozycyjnej, doświadczeniach czechosłowackiego więzienia a potem
działalności konspiracyjnej rutynowe przesłuchania nie robiły na mnie
wrażenia a wręcz były nudne. Na wszystkie zadawane mi pytania miałem
tylko jedną odpowiedź; "odmawiam odpowiedzi na pytanie".
Tak było do pewnego momentu. Gdzieś
końcem marca 1988 roku nagle prowadzący przesłuchania oficer zmienił
ton i zaczął utyskiwać na trudną sytuację gospodarczą w kraju i
skomplikowany układ geopolityczny położenia Polski.
Natychmiast zapaliło mi się światełko ostrzegawcze.
Zrozumiałem, że zaczyna się jakaś gra. Co najmniej od trzech lat
wiedziałem, że z niektórymi przywódcami podziemnej "S" po
aresztowaniu prowadzone są rozmowy mające na celu pozyskanie ich dla
bliżej nieokreślonego porozumienia z władzą. Nie było dla mnie
tajemnicą, iż podobne działanie podjęli niektórzy liderzy
lewicowej opozycji warszawskiej tzw. "warszawki". (Pisałem o tym w
artykule „Pułapka” w październiku 1986 roku na łamach
biuletynu "Solidarność Walcząca oddział Trójmiasto"). Już po
kilku dniach było jasne dla mnie, że to jest próba wysondowania
czy jestem w stanie przystąpić do takiego układu. Wsłuchiwałem więc
tych wywodów ze znudzoną miną aż do momentu, w którym
stanowczo oświadczyłem, że nie pójdę w ślady Lisa i Michnika.
Skończyły się miłe rozmowy, korespondencja i wizyty adwokata. Tak było
do 29 kwietnia 1988 roku.
W środku nocy zostałem wyrwany z
więziennego "wyrka" i wyprowadzony na korytarz. Kątem oka dostrzegłem
strażników z długą bronią. Noc, strażnicy z kałasznikami - co
miałem myśleć, gdy prowadzili mnie pod lufami wzdłuż korytarza?
Nic..
Wielce byłem zdziwiony, gdy wprowadzono
mnie do jasnego pokoju, w którym siedziało kilku cywilów.
Zapewne jakiś sąd - pomyślałem. Przeszedłem coś podobnego w czeskim
więzieniu, gdy sądzono mnie za bunt. Ale tu nic takiego. Milutkie
"proszę siadać" i inne grzeczności i naraz tekst: „Panie
Kołodziej jutro razem z kolegą P. Morawieckim wyjeżdżacie do Włoch. To
jest przedstawiciel episkopatu, to przedstawiciel konsulatu a tu jest
pański paszport...”
Tak dowiedziałem się o wyjeździe z kraju.
Rano wsadzili nas do samochodów i zawieźli na lotnisko. Tu
spotkaliśmy się z bliskimi i odmówiliśmy wejścia na pokład
samolotu. Konsternacja. Bezpieka nie wiedziała co począć, ale po
godzinie przewieźli nas ponownie na Rakowiecką. Ulokowali nas w
gabinecie naczelnika gdzie ks. Orszulik i prof. Stelmachowski
przekonywali nas do konieczności wyjazdu. Ich argumenty nie robiły na
nas wrażenia wiec użyli szantażu wobec Kornela obciążając go
odpowiedzialnością za nieleczenie mojej rzekomej choroby
nowotworowej.
Zastanawiałem się wówczas - po
której oni są właściwie stronie? Niczym nie różnili się
od ubeków.
Tak oto wieczorem ponownie znaleźliśmy się
na lotnisku Okęcie. Bezpieka we Wiedniu zdjęła nam kajdanki i
dostaliśmy paszporty. Dalej eskortował nas ksiądz prałat Z. Sawiński.
Przed północą jedliśmy wykwintną kolację w Watykanie. Wszystko
odbywało się tak szybko i było niewiarygodne, jakby film.
Ale teraz, 3 maja 1988 roku byłem tu
fizycznie i stałem przed Ojcem Świętym, który coś do mnie
mówił…
Kilka godzin po audiencji u Papieża
pojechałem z Kornelem na lotnisko w Rzymie. Nie przyjęto go na pokład
polskiego samolotu, który odlatywał do warszawy pomimo
wcześniejszej rezerwacji miejsca. Już wiedzieliśmy, że do Polski go nie
wpuszczą.
Takie były czasy.
Kornel odleciał do Frankfurtu a ja udałem
się do kliniki na badania. Wypuszczono mnie z stamtąd po miesiącu
udzielając mi jedynie informacji, że choroby nowotworowej nie
stwierdzono. Niestety wyników badań nie odzyskałem. Lekarz
zalecił mi jedynie leczenie farmakologiczne.
Po kilku dniach wraz z Alfredem
Znamierowskim (ówczesny korespondent Głosu Ameryki w Rzymie)
postanowiliśmy coś napisać. Tak w krótkim czasie powstała
książka "Zaciskanie Pięści czyli rzecz o Solidarności Walczącej". Zanim
książka ukazała się to ja już wcześniej nielegalnie znalazłem się w
Paryżu. Odbyłem kilka spotkań z przedstawicielami Polskiej Emigracji
ale najważniejsze były dla mnie rozmowy z Redaktorem Kultury Jerzym
Giedroyciem.
W długich rozmowach przedstawiałem mu obraz
i sytuację niezależnych ugrupowań politycznych w kraju. Z
niedowierzaniem słuchał gdy mówiłem o próbach
przygotowywanego porozumienia pomiędzy komuną a częścią opozycji.
Znałem wiele faktów świadczących o tych przygotowaniach ale gdy
sugerowałem, że najprawdopodobniej w rocznicę strajku sierpniowego
zostanie sprowokowany strajk a jego jedynym efektem będzie zgoda na
podjęcie rozmów pomiędzy częścią opozycji a komunistyczną władzą
to poprosił mnie abym to napisał. Tak oto w czerwcu 1988 roku napisałem
artykuł "Współrządzić czy konspirować".
Niestety nawet jak na Redaktora Kultury był
zbyt śmiały i daleko wybiegający w mające nastąpić zdarzenia i pozostał
w redakcyjnej szufladzie. Dopiero gdy naprawdę sierpniowy strajk 88
roku zakończył się propozycją rozmów z Kiszczakiem zdenerwowany
Redaktor zadzwonił do mnie, a byłem już w Turynie z pytaniem czy może
opublikować ten tekst jako że teraz daje wiarę w to, iż ta cała gra
miała na celu uwiarygodnienie paktu. Polskie społeczeństwo miało
uwierzyć, że przygotowane wcześniej porozumienie z komuną jest zdobyczą
wywalczoną strajkiem, że to ich sukces a nie od lat przygotowywana
komunistyczna intryga. Tak oto zrodziła sie idea "Okrągłego stołu" w
szczegółach przygotowana dużo wcześniej w potajemnych
spotkaniach części tzw. opozycji z Kiszczakiem.
To porozumienie gwarantowało nietykalność
czerwonym. Dzisiaj nikt nie chce pamiętać że popierał okrągły
stół a tak naprawdę to Solidarność Walcząca była jedyną
organizacją która odrzucała i napiętnowała tę ideę a
mówiliśmy o tym głośno jeszcze zanim doszło do formalnych
spotkań. Tylko dlatego z Kornelem zostaliśmy wywiezieni z kraju, bo
jako jedyni przywódcy podziemia odrzuciliśmy z założenia
porozumienie z komunistami. Solidarność Walcząca chciała pokonać
komunizm a nie układać się z nim.
|
|
|
|