|
|
"Współrządzić czy konspirować?" (tekst ukazał się w "Kulturze" Paryskiej z września 1988 r)
"...Od zaciskania
pasa - do czego przywykliśmy aż zanadto przez lata komunistycznego
bałaganu i niesprawiedliwości - lepsze jest zaciskanie pięści…"
Z artykułem
redakcyjnym w "Kulturze" (patrz "Obserwatorium" nr 6) traktującym o
sytuacji w Polsce w czasie fali strajków kwietniowo-majowych w
pełni się zgadzam, a jako człowiek od lat blisko obserwujący, bądź
bezpośrednio uczestniczący w mechanizmach gier politycznych w Polsce,
chciałbym podzielić się uwagami na ten temat.
Od końca 1983 roku różne ośrodki
mające wpływ na sprawę polską - Episkopat oraz kręgi w USA kształtujące
politykę na tym odcinku - poważnie rozważały jakąś formułę wyjścia z
sytuacji wynikłej po stopniowym odwoływaniu stanu wojennego.
Kościół cofnął bezpośrednie poparcie dla "Solidarności" jako
organizacji, badając jednocześnie możliwości zachowania i podtrzymania
tego, co było z punktu widzenia Kościoła najważniejsze. Mianowicie:
przesunięcie dość zlaicyzowanej inteligencji w kierunku Kościoła,
przechwycenie rozbudowanej aktywności społecznej i skierowanie jej na
inicjatywy związane z szeroko pojętą ziemską działalnością Kościoła;
wzmocnienie bazy materialnej i rozbudowanie kręgów
ekspertów związanych z Kościołem lub pracujących dla niego;
przygotowanie ewentualnych kadr do inicjatyw społeczno-gospodarczych
jak fundacje, towarzystwa edukacyjne itp. Sferę polityczno-społeczną
związaną z "Solidarnością" zaczęto przekształcać w zespół
symboli i wartości ukierunkowanych na świadomość kulturowo-narodową i
społeczną w rozumieniu nauki Kościoła, czyli niezbyt precyzyjną w
sferze faktów i czynności. W tym celu rozszerzono formuły pracy
duszpasterskiej (duszpasterstwa ludzi pracy, akademickie, oazy itp.).
To wszystko miało na celu odciągnięcie najbardziej aktywnych grup w
"Solidarności" od nurtu "lewicowego" (korowskiego), a w
szczególności od nurtów radykalnych (np. "Solidarność
Walcząca").
Szczególnie istotna była sprawa
kontroli nad poczynaniami przewodniczącego "Solidarności" Lecha Wałęsy.
Konsekwencją przyjęcia powyższych założeń była polityka kreowania Lecha
Wałęsy na postać o wymiarze przekraczającym poziom pracy
bieżąco-organizacyjnej przy równoczesnym niedopuszczaniu do
możliwości utworzenia bez niego wiarygodnej grupy kierowniczej
"Solidarności".
W polityce USA Polska jest widziana jako
część bloku sowieckiego i dlatego w stosunku do niej nie ma jakiejś
odrębnej polityki. Nie oznacza to jednak, że sytuacja w Polsce nie jest
obserwowana w USA i że politykom amerykańskim jest obojętne, co się w
Polsce dzieje. Na realne interesy w Polsce w tej strefie (a więc
utrzymanie równowagi w Europie) nakładają się takie sprawy, jak
problem praw człowieka, zaangażowanie kapitału amerykańskiego
(zachodniego), ewentualnie reakcje czołowych przedstawicieli Polonii i
polskiej emigracji politycznej. Do połowy 1983 roku w polityce USA w
stosunku do Polski dominowały czynniki polityczne tzn. chęć osłabienia
pozycji ZSRR poprzez otwarte poparcie antyreżimowych działań w Polsce i
propagandowe wykorzystanie represji przeciw "Solidarności" i opozycji
do osłabienia ortodoksyjności komunizmu w świecie. Trzymano wysoko
sztandar praw człowieka i utrzymano tzw. sankcje (które polegały
na braku przywilejów). Po wizycie Papieża w Polsce nastąpiło
rozdwojenie. Grupa dyplomatyczna z Departamentu Stanu (której
interesy reprezentuje min. Jan Nowak) zaczęła sondować możliwość zmiany
polityki w stosunku do Polski z myślą o stabilizacji sytuacji
politycznej, ekonomicznej i społecznej w PRL poprzez takie czy inne
uznanie ekipy Jaruzelskiego za w miarę cywilizowany rząd (wycofanie
sankcji, nawiązanie normalnych stosunków dyplomatycznych,
gospodarczych i kulturalnych). W tym celu zorganizowano intrygę z
udziałem sekretarza ambasady oraz doradców "Solidarności"
reprezentowanych przez Bronisława Geremka w celu skłonienia Wałęsy do
podjęcia działań na rzecz zniesienia sankcji. Jednak inne ośrodki
polityki amerykańskiej storpedowały ten plan i sprawa przycichła.
Niewątpliwie dowództwo wojskowe w Waszyngtonie, Departament
Skarbu i Biały Dom miały lepsze rozeznanie w sytuacji i nie zamierzały
dawać prezentu Moskwie. Sprawa jednak zaistniała i było tylko kwestią
czasu, kiedy się zaktualizuje. Ten stan chwiejnej równowagi
między dwiema koncepcjami stosunku polityki USA do PRL został
przedłużony decyzją zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki - wydaną przez
resort generała Kiszczaka (koniec 1984 - do początku 1986).
W tym czasie zaszły pewne zauważalne zmiany
w układzie światowym, polegające z jednej strony na zdecydowanym
wyprzedzeniu przez Zachód bloku komunistycznego w sferze
technologicznej, a z drugiej strony na zwiększonym zainteresowaniu USA
bliżej nieokreśloną formułą odprężeniową. Sprzyjało tym tendencjom
zapoczątkowane przez nowego sekretarza KPZS Gorbaczowa procesu reform
(tzw. pieriestrojki) oraz naturalna tendencja ekipy Reagana do jakiegoś
spektakularnego zakończenia ośmioletniej kadencji prezydenckiej wielkim
politycznym aktem na rzecz pokoju. W tym samym czasie władze PRL
postanowiły aresztować zlokalizowanego i obserwowanego już od jesieni
1985 (ok. 8 miesięcy) Zbigniewa Bujaka, by w ten sposób nie
dopuścić do zjazdu działającej w konspiracji "Solidarności".
Wówczas kręgi kościelne (sekretarz Episkopatu biskup Dąbrowski i
ks. Orszulik) wspólnie z doradcami "Solidarności" rozpoczęli
kuluarową grę mającą na celu doprowadzenie do rozwiązania podziemnych
struktur "Solidarności" w zamian za uwolnienie Bujaka (rozmowy w tej
sprawie prowadzili m.in. Jacek Kuroń z Kiszczakiem i Geremek z
Rakowskim w sierpniu 1986; pisałem o tym w sierpniowym numerze
"Solidarności Walczącej - oddział Trójmiasto" z 1986 r). Do
realizacji tej koncepcji przystąpiono już we wrześniu 1986 roku,
uwalniając Bujaka i jego kolegów, którzy utworzyli jawną
reprezentację związku (TRS) w celu pomniejszenia rangi podziemnego
kierownictwa "Solidarności" (TKK). Dla rządu PRL otworzyło to możliwość
znacznej poprawy stosunków z Kościołem, Watykanem i innymi
podmiotami sceny politycznej. Pociągnięcia te miały na celu wzmocnienie
tzw. "frontu porozumienia i rozsądku" i podniesienie pozycji rządu PRL
w świecie poprzez nic nie znaczące gesty, jak rozszerzenie bazy aparatu
władzy polegające na wciąganiu ludzi z autorytetem do fasadowych
tworów typu rady konsultacyjnej. Prowadzono równocześnie
szeroko zakrojoną akcję represyjną (zatrzymania, wysokie grzywny,
konfiskaty sprzętu i mienia prywatnego) i fachową grę policyjną,
skłócając działaczy i środowiska opozycyjne, osłabiając tym
samym znaczenie opozycji i jej zdolność wpływania na bieg rzeczy. Jako
fundament "frontu porozumienia i rozsądku", wystąpił po stronie
opozycji swoisty sojusz grupy przewodniczącego Wałęsy i środowiska
post-korowskiego (J. Kuroń i B. Geremek) silnie wspierany przez
chrześcijańskie autorytety opiniotwórcze.
Powoli do różnych znanych już
argumentów na rzecz porozumienia zaczęły dochodzić kalkulacje
związane z "pieriestrojką" i ewentualną poprawą sytuacji politycznej w
PRL wskutek reformatorskich poczynań Gorbaczowa. Na to nałożył się
stały nacisk Departamentu Stanu USA popierającego "front porozumienia"
i stanowisko Kościoła, który jak ognia bał się szybkiego i
niekontrolowanego oddolnego wpływania na społeczno-polityczne przemiany
w PRL.
Kościół spisał na straty "Solidarność" i Wałęsę, co zaowocowało
przechwyceniem inicjatywy wewnątrz kierownictwa "Solidarności" przez
grupę tzw. "lewicy warszawskiej" (Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Adam
Michnik, Tadeusz Mazowiecki), dążącej do pojednania z władzami za
wszelką cenę i która nie bacząc na skutki dokonała swoistego
zamachu stanu. Wpierw wymusiła powołanie TRS, a następnie KKW,
który gwarantował możliwość dowolnego manipulowania pod kątem
swojego profilu politycznego. Ta żelazna konsekwencja monopolizowania
reprezentacji zarówno "Solidarności", jak i całej polskiej
opozycji demokratycznej spowodowała osłabienie szeregowych struktur
wykonawczych "Solidarności" i utratę wpływu działaczy szczebla
regionalnego na decyzje wąskiej grupy reprezentantów
"Solidarności". W najgorszej sytuacji znalazły się zdecydowane i
radykalne grupy opozycyjne, atakowane jawnie i po cichu, i odcinane od
dostępu do zagranicznych korespondentów i rozgłośni (informacje
przekazywane przez różne źródła opozycyjne warszawskiemu
korespondentowi BBC muszą mieć akceptację Jacka Kuronia, by zostały
nadane; podobnie rzecz ma się z sekcją polską Głosu Ameryki, nad
którą podobną pieczę sprawuje Jan Nowak, a która wymaga
od swoich korespondentów przekazywania korespondencji opartych
na wypowiedziach zgodnych z linią polityczną reprezentowaną przez
Geremka i Episkopat polski).
Opozycja niepodporządkowana rzecznikom
"frontu porozumienia" odcięta została również od źródeł
finansowych, lecz nie zniechęciło jej to do podjęcia walki o utrzymanie
organizacyjnej spójności i politycznej tożsamości. "Represje" ze
strony kierownictwa i doradców "Solidarności" dotyczyły nie
tylko grup spoza "Solidarności", ale również struktur
regionalnych, które nie chciały podporządkować się KKW, np.
Dolny Śląsk, Górny Śląsk i inne.
Niestety siły radykalne, ze względu na duży
stopień zróżnicowania, nie potrafiły na tyle się skonsolidować,
aby przeciwstawić się linii dążącej do porozumienia za wszelką cenę.
Tymczasem na scenę polityczną zaczęły wkraczać roczniki, dla
których "Solidarność" była już symbolem, a spory polityczne w
łonie jej kierownictwa były im obce. Narastanie problemów
ekonomicznych i wyraźny brak perspektyw życiowych sprzyjał
radykalizacji postaw wśród młodzieży. Dlatego też władze PRL od
kwietnia 1987 roku podjęły intensywne działania policyjne i polityczne
w celu osłabienia radykalnych grup opozycyjnych (na przykład 23
kwietnia 1987 wejście SB do około 5OO mieszkań ludzi podejrzanych o
działalność w strukturach "Solidarności Walczącej" lub
powtórzenie takiej samej akcji w sierpniu tego samego roku).
Aresztowanie przywódców
"Solidarności Walczącej", zwiększenie sił policyjnych rozpracowujących
tajne struktury, selektywne zezwolenia na zagraniczne wojaże znaczących
działaczy skrzydła niepodległościowego (Moczulski, Szeremietiew,
Ziembiński) miały na celu eliminację konkurencji politycznej
przeszkadzającej "pojednaniu narodowemu" (Moczulski po otrzymaniu
paszportu przyjął linię polityczną reprezentowaną przez Kuronia i
Geremka).
W tym samym czasie doszło do skandalu z
rozdysponowaniem miliona dolarów przeznaczonych na działalność
"Solidarności" i innych grup opozycyjnych. Milion przeszedł pośrednio w
ręce rządu komunistycznego (państwowa służba zdrowia), co było osobistą
zasługą Bronisława Geremka, który wymusił na Wałęsie napisanie
listu do Kongresu Stanów Zjednoczonych, informującego
ofiarodawców "o niewłaściwym adresacie" na przyjmowanie
pieniędzy płynących z Ameryki.
Drugi milion w marcu 1988 roku został rozdysponowany przez KKW między
struktury ślepo jej podległe. Na przykład dopiero w lipcu 1988 roku
Komisja Interwencyjna reprezentowana przez Zbigniewa Romaszewskiego
otrzymała pieniądze na pokrycie rekompensat wynikłych z powodu
represjonowania strajkujących przez władze PRL. RKS Dolny Śląsk nie
otrzymał nic, "Solidarność Walcząca nie otrzymała nic, itd., itd.
Już wcześniej owo dążenie do ugody z
władzami PRL spowodowało, że obecne kierownictwo "Solidarności"
znalazło się pod obstrzałem krytyki nie tylko "Solidarności Walczącej",
ale i innych struktur niezależnych, jak również samych działaczy
"Solidarności" takich jak Andrzej Gwiazda, Marian Jurczyk, Andrzej
Słowik. Utworzyli oni Grupę Roboczą, która zażądała od Wałęsy
zwołania Komisji Krajowej w oparciu o mandaty z okresu legalnego
działania "Solidarności". Wałęsa, uzależniony od grupy kierowanej przez
Geremka, grał na zwłokę, powoływał jakieś komisje mediacyjne, unikając
jednoznacznego wypowiedzenia się w tej kwestii.
Na takim to niezbyt ciekawym tle zaskoczyła
polską opozycję fala spontanicznych strajków, które
wybuchły na przełomie kwietnia i maja 1988 roku. Warto wiedzieć, że od
czasów podwyżki cen w lutym 1988 roku akcje protestacyjne trwały
w zasadzie w sposób ciągły, ale nie miały szerszego zasięgu.
Władze od początku starały się ukierunkować niezadowolenie poprzez
pewne ustępstwa ekonomiczne i poprzez działania swoich związków
zawodowych, które starały się stanąć na czele akcji
protestacyjnej, "rozmywać je, robić zamęt, aby w ostateczności nie
dopuścić do przekształcenia się postulatów ekonomicznych w
polityczne. Pierwszą porażką tej taktyki był strajk w Hucie im. Lenina.
Tam na czele strajku stanęli ludzie zdecydowani (np. Szewczuwaniec) i
nie zamierzali oddać własnej inicjatywy (propozycje
neozwiązkowców odrzucili natychmiast). Stocznię Gdańską ruszyli
również ludzie młodzi i zdecydowani.
Strajki odsłoniły nie tylko słabość
organizacyjną "Solidarności", ale również uwikłanie się
kierownictwa "Solidarności" niezbyt jasną grę polityczną z
komunistycznym rządem PRL. Doradcy "Solidarności" wystąpili w roli
mediatorów, by stamtąd nawiązać kontakt telefoniczny z generałem
Kiszczakiem. Brak reakcji KKW na wybuchające strajki niewątpliwie
odczytać należy jako całkowite podporządkowanie się wspólnej
polityce Episkopatu i rządu PRL.
Koncepcja polityczna ustalona przez ks.
Orszulika i gen. Kiszczaka zmierzała do utworzenia nowego, wiarygodnego
rządu PRL. W skład owego rządu wejść mieliby tzw. "liberałowie" z PZPR
oraz przedstawiciele ze środowisk niezależnych, jak Geremek,
Stelmachowski czy Bugaj. Gdyby kwietniowo-majowe strajki osiągnęły
większą skalę, służyłyby za czynnik uwiarygodniający tę koncepcję, gdyż
wedle niej powinna być zrealizowana jako element wywalczony przez
społeczeństwo. Warto w tym momencie zaznaczyć próby usunięcia
"Solidarności Walczącej z areny politycznej w Polsce poprzez
nakłonienie jej przywódców do wyjazdu za granicę. Szantaż
w stosunku do Morawieckiego, którego dopuścił się prof.
Stelmachowski i ks. Orszulik, z pewnością nie nosił znamion etyki
chrześcijańskiej.
Dziś, znając fakty, otwarcie mogę powiedzieć, że stan mojego zdrowia
(nie tak groźny) został świadomie wykorzystany jako element presji na
Morawieckiego.
Strajki kwietniowo-majowe (poza Bydgoszczą)
zorganizowali ludzie młodzi, którzy widząc bezskuteczność
poczynań przywódców "Solidarności" postanowili przejąć w
swoje ręce inicjatywę walki o prawo do normalnego życia. Zastanawianie
się dzisiaj, czyje interesy reprezentują przywódcy i doradcy
"Solidarności", jest sprawą drugorzędną, ponieważ trudna sytuacja
ekonomiczna społeczeństwa polskiego zmusza nas do zdecydowanej reakcji
(np. masowych strajków). Dlatego głównym zadaniem
autentycznie niezależnych środowisk opozycyjnych w Polsce winno być
przygotowanie i organizowanie pomocy dla strajków, które
wybuchną bez względu na to, czy "Solidarność" lub PZPR sobie tego życzą
czy nie.
Naszym obowiązkiem jest przekazanie naszych
doświadczeń ludziom młodym. Tym, którzy w niedalekiej
przyszłości staną na czele strajków, aby walczyć o te ideały.
|
|
|
|