PRZYGOTOWNIE
DO STAWIANIA CZYNNEGO OPORU
Trudno
jest opowiedzieć o przygotowaniu do czynnego oporu nie przedstawiając
genezy
powstania „Solidarności Walczącej” na wybrzeżu.
W tym miejscu
muszę jednak zrobić dygresję i opowiedzieć
trochę o moim miejscu w życiu gdyńskiej
„Solidarności”. W sierpniu 1980 roku byłem
pracownikiem Stoczni Remontowej „NAUTA”. O strajku
w stoczniach dowiedziałem
się w czwartek jadąc na popołudniową zmianę do pracy. Następnego dnia
przyszedłem do pracy już rano, mimo popołudniowej zmiany. Miałem
zaszczyt być
jedną z osób, które w spontaniczny
sposób (nie należałem do WZZ Wybrzeże,
aczkolwiek w 1979 r. Genek Możejewski – kolega z pracy, a w
sirpniu1980 r.
przedstawiciel „NAUTY” w MKZ
„Solidarność” w stoczni im.
„Lenina” w Gdańsku, dawał
mi do poczytania „Robotnika” ) podjęły się
aktywnego uczestnictwa w strajku.
Byłem nawet przez pierwsze dni przewodniczącym komitetu strajkowego.
Kiedyś
moja matka powiedziała mi, że mam naturę „wiecznego
buntownika”, może coś w tym
stwierdzeniu jest z prawdy.
Życie
gdyńskiej opozycji obfitowało w wiele wydarzeń,
których centralnym punktem rodzących się
pomysłów, było mieszkanie Pani Ireny Dulas z domu
Kraczkiewicz (osoba niezwykle
zaangażowana w działalność antykomunistyczną przez
całe swoje życie, obecnie niesłusznie zapomniana) przy
ul. Władysława IV w Gdyni, ale przede
wszystkim mieszkanie w Orłowie, przez
które już od lat 70-tych przewinęła
się prawie cała opozycja wybrzeża
łącznie z B. Borusewiczem, braćmi Wyszkowskimi, braćmi Rybickimi i
innymi.
U Pani
Ireny w mieszkaniu przy
ul. Władysława IV w Gdyni, odbywały się co tygodniowe spotkania już od
stanu
wojennego. Miały one na celu wypracowanie jakiegoś sposobu działania w
tak
tragicznych dla Polski czasach. Na jednym ze spotkań zjawił się Pan
Tadeusz
Cieszewski ps. „Profesor” (żołnierz
AK, były cichociemny), nasz późniejszy duchowy mentor. Na
wielu kolejnych
spotkaniach przedstawiał
różne
wersje prawdopodobnych scenariuszy wydarzeń
na terenie Polski. Jedną z prezentowanych wersji, bardzo
prawdopodobnych do
realizacji, było spacyfikowanie militarne społeczeństwa polskiego przez Armię Sowiecką, mające
na celu likwidację,
rodzącej się w społeczeństwie polskim, świadomości
patriotyczno-narodowej.
Postanowiliśmy przygotować
się na
odpór takim wydarzeniom
i podjąć
„walkę” o przeprowadzenie
prawdziwych zmian w życiu społecznym. Już wtedy formułowana była idea
tworzenia
na wzór AK, grup 4-ro lub 5-cio osobowych, w
celu wykonywania na początku działań
„dyscyplinujących” wobec aktywnych
działaczy partyjnych i związkowych a docelowo utworzenie
„partyzantki miejskiej”.
Dzięki
szerokim kontaktom towarzyskim Pani Ireny Dulas w
kręgu „światka opozycyjnego”, dowiedzieliśmy się o
inicjatywie powołania nowej
struktury ogólnokrajowej, mającej na celu walkę z komuną.
Dostaliśmy również
namiar na te osoby. Był to Wrocław i Kornel Morawiecki. Miałem tzw.
„duszę na
ramieniu”, gdy udałem się pierwszy raz do Wrocławia na
spotkanie organizacyjne,
mające na celu powołanie „Solidarności Walczącej”.
Była to pierwsza połowa 1982
roku. Przedstawione na tym spotkaniu tezy i ramy programowe
proponowanej
organizacji zapadły mi głęboko w serce.
Podsumowując moją dotychczasową wypowiedź należy stwierdzić,
że powołanie do życia „Solidarności Walczącej” w
Trójmieście miało miejsce w
pierwszej połowie 1982 roku, po moim pierwszym spotkaniu z Kornelem
Morawieckim
we Wrocławiu.
Potrzebą chwili lat 1982 – 1985 było
rozliczanie działaczy
partyjnych i związkowych – „dyscyplinowanie”.
Aby zrozumieć filozofię naszego
postępowania należy
przypomnieć, jak, żyło się w PRL-u w tamtych latach.
Wieczne zagrożenie, niepewność, puste pułki sklepowe i
wszechogarniająca bieda. Zarobki większości rodzin nie starczały na
zaspokojenie podstawowych potrzeb bytowych. Powszechne powiedzenie
„tym chata
bogata co zdobędzie tata” było istotą dnia codziennego.
Wszystkie artykuły
dostępne w sklepach były reglamentowane. Odkurzacz, lodówka,
pralka, telewizor
czy radio stawały się artykułami luksusowymi, nie do zdobycia.
Samochód – tylko
dla „wybrańców”. Na mieszkanie czekało
się w spółdzielniach po 20 lat.
W
naturalny sposób te elementy życia społecznego stały się
potężną bronią władzy przeciwko swojemu narodowi. Lizusostwo i
donosicielstwo
było wynagradzane dostępem do „luksusowych”
artykułów. Miara aktywności tej
grupy ludzi była przerażająca. Powodowała strach wśród
społeczeństwa i zamykała
ich aktywność obywatelską.
I
w tym kontekście spalone mieszkanie, zasmrodzone
pomieszczenie, zniszczony samochód, poturbowany człowiek
(reżimowy aktywista),
nabierało pozytywnego znaczenia. Coraz mniej aktywni stawali się
donosiciele i
partyjni działacze, a ludzie pracy nabierali większej odwagi do
upominania się
o „swoje”.
Bardzo
przepraszam zainteresowanych tymi wydarzeniami, że
nie mogę przedstawić świadectwa naszego bezpośredniego uczestnictwa w
tych
dniach, brak zgody osób uczestniczących w tych wydarzeniach
jest dla mnie obligatoryjny.
Jednak trochę wiedzy można zdobyć. Proponuję odnieść się
zainteresowanym do
opublikowanych do tej pory prac historyków z Instytutu
Pamięci Narodowej.
Z
mojego punktu widzenia po latach, nasza działalność
„dyscyplinująca była mrówczą pracą, nasyconą
ciągłym strachem przed „wpadką”
grupy w akcji, z powodu złego doboru ludzi do tworzonych grup, no i
oczywiście
poczucie odpowiedzialności moralnej u osób wierzących.
Jednak kilkakrotne spotkania w Trójmieście i Wrocławiu w
1982 r. umacniają mnie w przekonaniu o wybraniu słusznej drogi.
Wrocław prezentował program ideowy i wydawał pismo,
spełniające nasze oczekiwania (nie musieliśmy tworzyć własnych
zespołów
redakcyjnych – nie miałem do tego odpowiedniego
przygotowania).
Mogliśmy
skoncentrować się na tej niewidocznej, ale jakże
odczuwalnej przez przeciwnika, części działalności
„Solidarności Walczącej” na
wybrzeżu - przygotowanie do ewentualnej walki zbrojnej i
„dyscyplinowania”.
Z
powodu zerwania kontaktu z Wrocławiem (wpadka osoby z
którą kontaktowałem się we Wrocławiu) podjęliśmy samodzielną
działalność. Mając
na uwadze charakter naszej podstawowej działalności, opracowaliśmy rotę
przysięgi, której treść oparta została na programie ideowym
Kornela
Morawieckiego.
Na
przełomie 1984 – 1985 roku zaprzestaliśmy działania w
kierunku rozwoju struktur wojskowych. Brak było środków na
dalsze szkolenia,
jak również widoczna była tendencja do rozwiązań nie
militarnych ze strony
rządowej.
Rok
1984 zaowocował pojawieniem się na naszym terenie
struktury „Solidarności Walczącej
Trójmiasto” z Ewą Kubasiewicz i Andrzejem
Kołodziejem, którzy mieli bezpośredni kontakt z Wrocławiem.
Nie podjęliśmy
bezpośredniej współpracy z tą grupą z uwagi na ryzyko
możliwości wpadki naszej
struktury, ponieważ w/w byli permanentnie inwigilowani. Pojawienie się
tej
struktury odwróciło uwagę SB od naszych działań (umorzenie
spraw związanych z
działaniem nieznanych sprawców utrwalone w aktach SB).
Podsumowując
ten okres trzeba podkreślić determinację i
odwagę osób, mających rodziny i zobowiązania wobec nich,
które podjęły się
udziału w walce z komuną. W opozycji solidarnościowej panowała swoista
„zmowa
milczenia” na temat „Solidarności
Walczącej”. Świadomość tego pogłębiała
frustrację naszych działaczy. Jednak daliśmy radę.
Cały
czas spotykam się z zarzutem kierowanym przez Romana
Zwiercana, Marka Czachora i Andrzeja Kołodzieja, że nasze struktury nie
istniały. Dla dobra
sprawy byłem gotów
nie ujawniać naszej działalności, ale nie kto inny jak Marek Czachor
wywołał
mnie do „tablicy”, zobowiązując tym samym do dania
świadectwa o działaniu
naszych struktur.
Wielkim
obciążeniem psychicznym są dla mnie wspomnienia z okresu
przygotowań do oporu czynnego.
Pracowałem
w tym czasie w stoczni „NAUTA” i w naturalny
sposób podstawę organizacyjną oparłem na pracownikach tego
zakładu. Nie oznacza
to faktu, że organizacja nie obejmowała i inne środowiska.
Ps. „Profesor” (Tadeusz Cieszewski), Irena Dulas,
Ryszard
Anders, Darek Roszkowski, Henryk Piec, Adam Gabor, Andrzej Szymaniak,
Andrzej
Cybulski, Janusz Jankowski, Ryszard
Jankowski, Marek Biernacki i inni, w
spontaniczny sposób integrowali swoje środowiska
wokół idei „Solidarności
Walczącej”. Zawsze była zauważalna dwoistość sytuacji pracy
podziemnej”. Z
jednej strony każdy z nas utożsamiał się z NSZZ
„SOLIDARNOŚĆ”, a z drugiej
strony wiedzieliśmy , że to nie wyczerpuje naszych oczekiwań. Aby
uzyskać cel
podstawowy tj. „SOLIDARNOŚĆ” trzeba poświęcić
własny czas, własne zdrowie a
nawet własną „krew”.
Może
na koniec należy powiedzieć kilka słów o samym
„oporze
czynnym”.
„Opór
czynny” można rozumieć w wieloraki sposób. Na
pewno
będą to działania „dyscyplinujące”. Jednak akcje
ulotowe, zbieranie w zakładach
pracy pieniędzy dla internowanych, kolportaż ulotek i książek,
drukowanie pism
niezależnych od władzy, czynny udział w manifestacjach i inne działania
o takim
charakterze, były podstawą „oporu czynnego” w
wymiarze dnia codziennego.
Przedstawię dla przykładu (bez podawania
szczegółów) kilka
zdarzeń obrazujących „opór czynny”.
Przypominam sobie zdarzenie, polegające
na ukaraniu
aktywnego działacza partyjnego. Akcja polegała na tym , że należało
spalić
samochód tej osoby aby dać jej do zrozumienia jak szkodliwe
dla ogółu
społeczeństwa jest jego działanie.
W latach 80-tych wszystko było reglamentowane. Zdobycie
litra benzyny dla osoby nie posiadającej samochodu było nieosiągalne.
Podjąłem
się zadania zdobycia słoika benzyny. Wiedząc, że w rodzinie jest osoba
mająca
samochód, postanowiłem wykraść jej litr benzyny.
Wykorzystałem do tego zadania
syna właściciela pojazdu. W godzinach nocnych udaliśmy się do garażu
właściciela pojazdu (bez jego zgody) i metodą „zaciągnięcia
wężykiem”
ściągnęliśmy z baku potrzebny nam towar. Syn właściciela pojazdu nie
dopytywał
się o cel tej akcji. W drodze powrotnej do domu słoik mi pękł benzyna
się
rozlała na mnie. Musiałem powtórzyć akcję i ponownie wykonać
to zadanie. Ale
efekt końcowy, polegający na wycofaniu się
„partyjniaka” z życia społecznego
było dla mnie i moich towarzyszy walki wielką nagrodą mimo iż mieliśmy
wiele
dylematów moralnych.
Takich
akcji było bardzo dużo, są one częściowo
udokumentowane w aktach operacyjnych SB, dostępnych w IPN.
Innym
charakterystycznym zdarzeniem było wykonanie akcji
ulotkowej w centrum miasta Gdyni. Wykorzystaliśmy do tego celu startery
zapalające,. Zwiniętą dratwą ze starterem zapalającym paczkę ulotek, po
uprzednim podpaleniu startera, przyczepiliśmy do rynny dachowej na
wieżowcu.
Czas spalenia startera umożliwiał bezpieczne wyjście z budynku i
przyglądanie
się z innymi
przechodniami jak ulotki
fruwają nad ulicą.
Można
by mnożyć przykłady naszej działalności. Koleżanki i
koledzy z organizacji z dużym oporem podchodzą do faktu ujawnienia
swojego
udziału w naszych strukturach, czy to w sposób bezpośredni,
czy pośredni.
Przygotowuję
się do opracowania szerszej publikacji na temat
działania naszej struktury (umownie nazwijmy ją „Solidarność
Walcząca Gdańsk”,
aczkolwiek jak już wcześniej wspominałem nie miałem zamiaru w
ogóle ujawniać
naszej działalności i dopiero po tym jak prof. Marek Czachor ujawnił
szerokiemu
audytorium nasze istnienie, podjąłem się reprezentować nasze środowisko
na
zewnątrz. Narastające niedomówienia i wręcz odmawianie nam
przez Romana
Zwiercana prawa do bycia członkami organizacji „Solidarność
Walcząca”, zmuszają
mnie do wzięcia na siebie odpowiedzialności za wszystko co zrobiliśmy i
przedstawienia tego w formie książkowej. Mówię to mając na
uwadze troskę o
prawdę historyczną).
Na
tym zakończę swoje wystąpienie.
R.
Jankowski
|