|
|
Żołnierz Solidarny
Relacja Jacka
Zarzyckiego:
Podczas wizyty u Marka i Magdy Czachorów zostałem
zaproszony na spacer i rozmowę. Poszliśmy na spacer z Markiem i psem
Gromem na jakiś rozległy plac koło ówczesnej Wyższej Szkoły
Morskiej w Gdyni. Pamiętam, że podczas rozmowy Marek był bardzo
ostrożny i obserwował otoczenie, cały czas krążyliśmy po placu, tak,
żeby widzieć czy ktoś się kręci koło nas. Podczas spaceru Marek
zaproponował mi udział w akcji Solidarności Walczącej Oddział
Trójmiasto. Wyjaśnił mi, na czym ma polegać cała akcja i
moja
rola w szczególności oraz że udział w takich działaniach w
ówczesnych realiach był zagrożony oskarżeniem o szpiegostwo,
co
oznaczało wówczas, w razie złapania, wyrok dziesięciu lat
więzienia. Wyraziłem na to zgodę i dowiedziałem się
szczegółów potrzebnych mi do działania. Po
powrocie ze
spaceru dostałem „Małego Konspiratora” (mam go do
dzisiaj),
a w następnych dniach Magda i Marek wyjaśniali mi zasady konspiracji,
unikania obserwacji, wykrywania obserwacji, rozpoznawania
tajniaków itp.
Po jakimś czasie (nie pamiętam jakim)
skontaktowano
mnie z dwoma osobami - Jolą i Danielem. Wówczas nazwisk nie
znałem. Miałem z nimi współpracować i najprawdopodobniej od
Joli
dostałem klucze do mieszkania na Żabiance, w którym miałem
adresować koperty. W mieszkaniu zjawiałem się, kiedy miałem wolny czas
pomiędzy zajęciami na studiach i zawsze miałem przygotowane wydruki z
adresami żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego oraz koperty i znaczki.
Nie pamiętam, czy od razu naklejaliśmy te znaczki czy dopiero na
koniec, ale wydaje mi się, że przyklejaliśmy je od razu - pamiętam, że
z powodu hiperinflacji ceny usług pocztowych poszły w górę i
część korespondencji została wysłana z
nieodpowiednimi
znaczkami (o za niskich nominałach), ale ktoś z SW dowiedział się od
pracowników poczty, że nikt tego nie sprawdza, więc zapadła
decyzja, żeby wysyłać tak, jak jest. Na koperty wpisywałem adresy
osób (wtedy kiedy dotyczyły adresów prywatnych)
oraz
adresy służbowe. Te ostatnie zawsze wtedy, kiedy pojawiał się adres i
numer jednostki wojskowej- wpisywałem wtedy nazwy stanowisk służbowych,
o których było wiadomo, że istnieją w każdej jednostce - np.
oficer dyżurny, szef kompanii itp. Tak zaadresowanych kopert było moim
zdaniem jakieś 20%, choć w zależności od tego, co było na wydrukach z
bazy danych adresów, procentowy udział takich
adresatów
mógł się zmieniać.
Czytałem relację Marka Czachora z tej
akcji
(została zamieszczona na forum internetowym Solidarności Walczącej) i
uważam, że zaadresowanych kopert musiało być więcej niż 3000. Po
pierwsze -robiło to kilka osób przez dłuższy czas, po drugie
pamiętam, że w mieszkaniu, gdzie adresowaliśmy, była szafka czy jakaś
skrzynia, gdzie przetrzymywane były koperty zaadresowane i czyste (te
ostatnie zapakowane, więc łatwe do odróżnienia) i pamiętam,
że
było ich naprawdę sporo, a z własnego doświadczenia wiem (w latach
dziewięćdziesiątych użyłem takiej samej metody w celach marketingowych
w mojej firmie), że razem z żoną w kilka dni zaadresowaliśmy,
zapakowaliśmy, oraz napisaliśmy odręcznie tekst do co najmniej
dwóch tysięcy osób i zajęło nam to kilkanaście
dni, a
metodą na tzw. oko oceniam, że kopert było mniej niż tych,
które
widziałem w mieszkaniu, gdzie adresowaliśmy koperty na użytek S W. W
przypadku akcji „Żołnierz Solidarny” koperty
adresowało
więcej osób przez dłuższy czas.
Zaadresowane koperty zostawiałem w
mieszkaniu na
Żabiance albo zanosiłem do jakiejś drukarni w okolicach kwartału
budynków rogu Alei Zwycięstwa i obecnej ulicy Do Studzienki.
Nie
pamiętam, komu oddawałem paczki i ile razy. Jeden raz zaniosłem koperty
do mieszkania Czachorów. W pakowaniu druków oraz
wysyłaniu nie uczestniczyłem.
Nie jest dla mnie całkowicie jasne, czy SB
(bądź
służby wojskowe) były zorientowane w jakimś zakresie w naszej
działalności. Co prawda, nigdy nie zauważyłem żadnego
„ogona”, a bytem wtedy zdecydowanie przeczulony na
tym
punkcie, ale w czasie adresowania kopert wydarzyły się dwie sytuacje
które mogły, choć nie musiały, oznaczać działania SB-pod
koniec
adresowania kopert (na pewno była to wiosna) w mieszkaniu, w
którym pracowałem, zadzwonił telefon a ja przez głupotę
odebrałem i ktoś się zapytał, co porabiam. Odpowiedziałem, że nic, i
odłożyłem słuchawkę. Osoba po drugiej stronie linii wydawała się być
zaskoczoną moją obecnością, więc być może był to jakiś znajomy
gospodarzy mieszkania. Przez dłuższy czas obserwowałem ulicę koło
mieszkania, ale nie zauważyłem niczego podejrzanego. Dokończyłem
zaplanowaną pracę (właściwie już kończyłem w momencie telefonu) i
pojechałem poinformować Marka o zaistniałej sytuacji. Wtedy
dowiedziałem się, że wcześniej było włamanie do jakiegoś mieszkania
związanego z akcją (wówczas zrozumiałem, że chodziło o
mieszkanie, z którego korzystałem) i że nic nie zginęło, co
było
dosyć niezwykłe. Z powodu tych wydarzeń Marek i Magda rozważali
przyspieszenie wysyłki i zakończenie całej akcji. Czy doszło do zmiany
planów - nie wiem. |
|
|