Na
początku strajków majowych 1988 roku Marek Czachor spytał
mnie, czy nie zebrałbym ekipy do nadawania
audycji przez radio o aktualnych wydarzeniach w Trójmieście.
Ponieważ był w Gdańsku mój dobry kumpel Krzysiek
Szupryczyński, który kończył
wtedy studia i o
którym wiedziałem, że
takiej okazji nie przegapi, to od razu się zgodziłem. Niestety nasza
przygoda
mogłaby służyć raczej za przykład, jak wszystko idzie nie tak, jak
trzeba.
Marek umówił mnie z Janem Białostockim na pustym (chyba to
był ranek) parkingu
na brzegu parku (chyba na Brodwinie). Odebrałem od niego nadajnik i w
akademiku
w pokoju Krzyśka, u którego waletowałem, postanowiliśmy od
razu go wypróbować.
Wstawiliśmy kasetę i przez „tranzystorowe radio”
szukaliśmy sygnału po całej
skali i akademiku (zakładając, że może sygnał daje się łapać tylko w
pewnej
odległości od nadajnika).
Bez skutku.
Natychmiast zasygnalizowałem problem Markowi, a on wysłał mnie do speca
w
Kamiennym Potoku. Spec obiecał naprawić, ale sprawa musiała być
poważniejsza,
bo mimo codziennego nękania fachowiec przed końcem strajku sprzętu nie
oddał.